W Japonii oczywiste jest unikanie ekspozycji skóry na słońce. Te wszystkie zwiewne długie szaty, kapelusze, rękawki, parasole i filtry… Nigdy nie słyszałam, żeby jakiejkolwiek mojej japońskiej koleżance przytrafiło się poparzenie słoneczne. Nigdy też, co prawda, nie słyszałam, żeby którakolwiek z nich jechała nad morze po to, żeby się opalić.
A u nas, no cóż, czasem jednak wracamy z wakacji w pełnej czerwonej krasie…
Oznacza to, że górne warstwy skóry uległy uszkodzeniu przez promienie UV. Poparzenie słoneczne pierwszego stopnia objawia się silnym zarumienieniem skóry, która staje się bardzo tkliwa przy dotyku.
Poparzenie
Kiedy tylko zauważymy zaczerwienienie, należy natychmiast zejść ze słońca i zakryć skórę. Czymkolwiek. Ubraniem, chustą. Ręcznikiem. Nie jest dobrym pomysłem ochłodzenie się w morzu. Słona woda jeszcze bardziej podrażni skórę. Poparzenie będzie tylko narastać.
Nie ma znaczenia jak długo przebywamy na słońcu. Czasem poparzenie może pojawić się bardzo szybko. Często może nam się wydawać, że wszystko jest w porządku, nie czujemy żadnego dyskomfortu, ani pieczenia, ale już po kilku godzinach wszystko wygląda znacznie gorzej. To właśnie i mi się przydarzyło. Jak widać, to się przytrafia nawet najświętszym!
Chwila nieuwagi i…A po prostu czytałam książkę na plaży. Pod parasolem. Wysmarowana kremem z filtrem. Tyle tylko, że kilka godzin wcześniej i zapomniałam powtarzać aplikacji co jakiś czas. To nasz najczęstszy błąd. Cudowne słońce bywa zdradliwe, a na kondycji naszej skóry odbijają się:
UVA – promieniowanie, które może wnikać w głębokie warstwy skór. Przyspiesza powstawanie wolnych rodników, dlatego odpowiada za wiotczenie i starzenie się skóry, a także rozwój chorób nowotworowych.
UVB – chociaż stanowi jedynie kilka procent promieniowania ultrafioletowego zawartego w promieniach słonecznych, a dodatkowo nie przenika przez chmury i szkło, to właśnie ono odpowiada za syntezę witaminy D w organizmie. Jednocześnie promieniowanie UVB ma silne działanie rumieniotwórcze, co sprawia, że jest odpowiedzialne za podrażnienia skóry i poparzenia słoneczne.
Co potem?
Kiedy to wszystko już się przytrafiło, musimy koić i nawilżać. Wybierajmy preparaty, które zawierają:
- aloes,
- panthenol,
- allantoinę,
- masło kakaowe,
- masło shea.
- Najlepiej wybierać preparaty do skóry atopowej. Są pozbawione czynników alergizujących, dzięki czemu nie będą dodatkowo podrażniały zarumienionej skóry.
- Nawilżamy się również „od środka”. Minimum 2 litry wody w ciągu dnia, ale nie jak smok wawelski, tylko powoli, regularnie, małymi łyczkami. W Japonii jest przyjęte, że w czasie upałów i ewentualnej (przypadkowej oczywiście) ekspozycji na słońce, stawiamy na izotoniki, arbuzy, ogórki i napary brzozowe. I hektolitry zielonej herbaty.
Domowym sposobem na oparzenia słoneczne jest obłożenie skóry jogurtem naturalnym, maślanką czy innym produktem mlecznym o dość rzadkiej konsystencji. Chłodny jogurt ukoi zaczerwienioną skórę, a także odżywi ją i lekko natłuści.
Wszystko to są jednak tylko działania powierzchniowe. Niezbędne na pierwszy moment, ale niewystarczające.
Na ratunek
Po słonecznych katuszach, skóra jest zdecydowanie przesuszona. Kiedy tylko znikną czerwone ślady poparzeń, i nacieszymy się już, tak brawurowo uzyskaną, opalenizną, najlepsza będzie – mezoterapia. Nie zwlekajmy z kuracją do jesieni, wtedy będzie pora na drugi, odżywczy cykl. Teraz zaś na porządne nawilżenie.
A teraz najważniejsze: jeśli komuś wydaje się, że po mezoterapii może bezkarnie wrócić nad morze i dopiec się jeszcze przed chłodami, jest, delikatnie rzecz ujmując, w błędzie. Jeśli faktycznie jest przeogromna potrzeba brązu, lepiej ciemniejszy kolor skóry po prostu kupić, czyli zastosować samoopalacz. Najlepiej – do jasnej karnacji.