Święto Zmarłych, O-bon (お 盆), obchodzone jest w Japonii w środku sierpnia. Wtedy to duchy przodków wracają pośród żywych i witane są różnymi uroczystościami i tańcem. Wiele jest w tym czasie najrozmaitszych festiwali skupionych wokół O-bon, ale najbardziej spektakularny z nich to Awa Odori (阿波踊り) w Tokushima na Shikoku.
Istnieją różne teorie o pochodzeniu Awa Odori, a każda sięga XVI wieku. Jedna z nich, najbardziej popularna, mówi, że to lokalna wersja Bon Odori, tańca związanego właśnie ze Świętem Umarłych. Druga wersja (i być może nawet bardziej prawdopodobna) podtrzymuje, że to pochodna pamiętnego uczczenia zakończenia budowy zamku Tokushima, gdy sam Wielcepanujący Hachisuka Iemasa wyprawił tak huczną imprezę dla mieszczan, że ci, w totalnym pijackim widzie rozpoczęli dzikie tańce. Tak czy siak, festiwal jest faktycznie niesamowity i tak bardzo popularny, że ściąga co roku ponad milion turystów. Jest jednym z największych festiwali tanecznych na świecie.
Całe miasto, a nawet okoliczne miasteczka, zamieniają się, przez kilka kolejnych letnich wieczorów, w prawdziwy taneczny poligon. Formalnie istnieją dwie formy tańca: taniec damski, onna-odori (女 踊 り), który jest bardziej elegancki i oficjalny, oraz męski taniec, otoko-odori (男 踊 り), bardziej dziki i żywiołowy. Tysiące Ren (連 – grupy taneczne) występują wtedy na ulicach. Niektóre z nich są bardzo znane i mają długą historię, a ich członkowie przez cały rok przygotowują się do festiwalu. Te właśnie występy odbywają się w głównych częściach miasta i trzeba na nie kupić bilety. Pozostałe widowiska są bezpłatne, a boczne ulice często stają się miejscem improwizowanego tańca, gdzie publiczność spontanicznie dołącza do świętowania.
Jeśli będziecie w Tokushima między 11 a 15 sierpnia po prostu musicie to zobaczyć!
(Dziś zobaczcie przynajmniej na FILMIE :))) )
Awa to stara nazwa feudalnej prowincji, która dziś nosi nazwę Tokushima. Tańczy więc i Naruto, Miyoshi, Ikeda, Kamojima, Sadamitsu i wiele innych. Cała Prefektura Tokushima przeżywa letnią gorączkę Awa Odori.
Po wieczornych szaleństwach, miasto powoli zamiera, ludzie nucąc festiwalowe melodie powoli się rozchodzą. Ale nie do domów. Bynajmniej! Teraz każdy szuka miejsca na kolację.
Nad ranem, ale jeszcze przed południowym skwarem, koniecznie trzeba wybrać się, na górującą nad miastem Bizan (眉山). Najdzielniejsi wdrapią się tam na piechotę, walcząc z nieludzką spiekotą i stawiając czoło licznym śmiertelnych niebezpieczeństwom (straszenie wężami odbywa się na każdym zakręcie). Maruderzy wjadą wygodnie i bezstresowo kolejką linową.
Widok – absolutnie cudowny! Dostaniemy w prezencie niemal 360 stopni, na okoliczne góry, wybrzeże i dobrodziejstwo morza. W tak pogodny dzień, jak mi się przytrafił, można dojrzeć i wyspę Awaji, i odległe lądy prefektury Wakayama na Honshiu. Warto zostać na górze co najmniej godzinę, żeby pokręcić się po szczycie. Mnie absolutnie „pokonała” biała birmańską Pagoda. Zbudowano ją w 1958 roku, aby uczcić, poległych w czasie II wojny światowej, żołnierzy i zachować energię pokoju. Obchodziłam ją ze zdumieniem dookoła kilka razy.
Kto zboczy w prawo i przejdzie kawałek zacienioną ścieżką, napotka uroczą małą świątynię Kenzan Shrine, dedykowaną bóstwom zamieszkującym górę. Tu w zasadzie tylko kamienna Tori i kamienni strażnicy Komainu przypominają, że wkraczamy na świętą ziemię. Sama moc góry i tutejszych Kami jest tak wielka, że nie potrzebuje spektakularnej oprawy. Przeciwnie, świątynia jest tak bezpretensjonalna i skromna, że daje, niczym niezmącone, poczucie obcowania z czystymi siłami natury.
U podnóża góry rozciąga się urokliwe Teramachi, czyli świątynne miasteczko, które urzekło mnie najbardziej. Spacerując pośród 23 świątyń i chyba podobnej liczby cmentarzy nabrałam przekonania, że… mogłabym tu zamieszkać. Jeśli szwędały się tam jakieś duchy (a szwędały z pewnością, w końcu to O-Bon!), były dobre i przyjazne. Prowadziły mnie po najskrytszych zakamarkach i odkrywały najcudniejsze podwórka. To sam Pan Hachisuka, władca ziem Awa, wyznaczył to miejsce, w 1585 roku, jako kolebkę czcigodnych świątyń. Z tamtych czasów mało co przetrwało do dzisiaj. Nawet zamek Pana Hachisuka, którego zakończenie budowy było tak owocnie świętowane, jest dziś już tylko namiastką dawnej świetności. Teramachi istnieje jednak w całym swym pierwotnym zarysie. Każde miejsce, każda alejka, ma nadal niesamowity klimat.
Kiedy zatrzymałam się pod świątynią Zenpukuji (善福寺), wiedziałam, że to jest TO miejsce. Siedem uderzeń w mały dzwonek, siedem stuków drewnianych korali i jestem już w środku. Czas przestaje istnieć. Teraz już tylko czysty ZEN.
2 thoughts on “Sierpniowa Tokushima”
Hey, thanks for the article post.Really thank you! Really Cool.
Thank you! 🙂