Tohoku

Shimohama. Plaża do nic-nie-robienia

Shimohama. Jeździliśmy tam co wieczór. Ta plaża skradła mi serce. Długa. Piaszczysta. Bezludna.

   

   

   

   

Co tam robiliśmy? Kompletnie nic. Czyli albo jeździliśmy autem po wybrzeżu, albo spacerowaliśmy, albo gapiliśmy się w niebo, albo czytaliśmy książki. Każdy swoją. Milcząca komitywa. Spokój. Harmonia. Pustka i pełnia. Ta cisza wypowiadała więcej niż godziny rozmów. Ten bezkres wypełniał bardziej niż przepych. Intensywność pulsowała. Chociaż nie działo się nic. Nasycenie było kompletne, choć próżno było szukać źródła. Chyba pierwszy raz w życiu pozwoliłam sobie tak po prostu być. Godzinami.  I nie oczekiwać niczego od miejsca, które było wystarczające w swej surowej prostocie. I nie oczekiwać niczego od drugiego człowieka, który po prostu mi towarzyszył. A ja jemu.
Jakie to do szpiku japońskie! – pomyślałam wtedy – i chodziło mi o moje odczucie Japonii, esencję tego, czego JA doświadczałam przez lata podróży i nauki. O ten brak rozdygotania, który często towarzyszy mi po powrocie. O tą ciszę w sobie. W głowie i sercu. O brak pytania „co robimy?”

   

   

   

    

    

Shimohama leży nieopodal miasta Akita. To podmiejska baza plażowa dla różnych wodnych aktywności i sportów. Oczywiście, jak wiele japońskich miejsc, które widziałam w sezonie, zabita dechami. Nadgryziona zębem czasu, przysypana piaskiem. Zardzewiała. Podrapana. Nadkruszona. A my przyjeżdżaliśmy tam każdego dnia z taką samą radością i ekscytacją. I z tym samym nic-nie-robieniem aż do zachodu słońca…

   

    

   

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *