KyushiuonsenWulkany

Unzen Onsen, czyli witamy w piekle

Do Unzen Onsen wybrałam się przy okazji pobytu w Shimabara i szkolenia Shin Kao. Rankiem wpakowałam się w autobus i ruszyłam do miasteczka na zboczu wulkanu. Moi nauczyciele czekali już na miejscu, gotowi poddać mnie różnym kuracyjnym torturom. Tym razem miałam wzmocnić nerki i wyleczyć zapalenie powięzi podeszwy.
Zapowiadał się pogodny dzień. W autobusie siedziałam sama, ale wiedziałam już, że jadę „do końca”, więc nie stresowałam się odgadywaniem przystanków. Podziwiałam więc spokojnie górujące nad okolicą wierzchołki Unzen.

Unzen (雲仙岳, Unzen-dake) to aktywna grupa wulkaniczna na Półwyspie Shimabara złożona z ponad 20 szczytów. Najwyższe i najbardziej charakterystyczne to Fugen-dake (普賢岳) -1359 m. i Heisei-shinzan (平成新山) -1486 m.
Najstarsze osady wulkaniczne w tym reionie pochodzą sprzed ponad 6 milionów lat, a rozległe erupcje miały miejsce na całym półwyspie między 2,5 a 0,5 miliona lat temu.

W ciągu ostatnich kilkuset lat wulkan wybuchał kilkakrotnie pochłaniając wiele ofiar. W 1792 r. zawalenie się jednej z kilku kopuł lawowych wywołało megatsunami, w wyniku którego zginęło ponad 14 tys. osób. Była to największa katastrofa wulkaniczna w Japonii.
Ostatnia erupcja miała miejsce w latach 1990–1995, kiedy strumienie piroklastyczne (przegrzane gazy wulkaniczne) i lawiny błotne spłynęły z góry w kierunku miasta Shimabara. W jednym z potoków piroklastycznych zginęły 43 osoby, w tym trzech wulkanologów, dziennikarze, którzy próbowali udokumentować wydarzenie, a także strażacy.

  

Po godzinie podróży dotarłam do Unzen Onsen. Na przystanku czekała już, w białym dresiku, czcigodna M. i jej asystent K. Po wymianie powitań i stosownych uprzejmości wskazała brodą na pobliską świątynię, po czym odwróciła się na pięcie i poszła przed siebie. K. pomachał mi nieśmiało i poczłapał za nią. Zatem najpierw do świątyni.
Manmyoji (満明寺) to świątynia buddyjskiego odłamu Shingon, o czym świadczy wyjątkowo paskudna figura Fudo Myo. Płomienie za jego plecami zawsze wskazują na obecność Sekty Ognia. Obszar ten rozwinął się jako miasto świątynne, które w czasie swojej największej świetności było na tyle duże, że można je było porównać do Koyasan.
Na szczęście w niewielkiej świątyni jest coś bardziej cieszącego oko – Unzen Daibutsu cały pokryty olśniewającymi złotymi płatkami. Buddowie zawsze ratują estetykę.

  

  

Kupuję amulety, kręcę się tu chwilę i mknę dalej. W stronę słynnych piekieł. Tam już, na szczęście, czeka moja ekipa.
Gorące źródła Unzen Onsen otoczone są obszarem zwanym Piekłami (Jigoku). Na tych jałowych polach znajduje się wiele otworów parowych, bulgoczących dołów błotnych i fumaroli, czyli wyziewów gazów wulkanicznych. Wszystko tu dymi i wrze. W czasach misjonarskich piekła zostały wykorzystane do egzekucji chrześcijańskich buntowników. Dziś sieć utwardzonych szlaków wokół jigoku prowadzi do kapitalnych otworów parowych, basenów z gorącymi źródłami, dziur błotnych i punktów obserwacyjnych. W 1934 roku obszar ten został wyznaczony jako pierwszy park narodowy w Japonii.

  

  

Ruszamy na przechadzkę po Unzen Jigoku (雲仙地獄), które składa się z wielu pomniejszych piekiełek. To znaczy K. rusza przodem, a M. wręcza mi małą karteczkę, popycha, a sama odwraca się, swoim zwyczajem, na pięcie i oddala nie-wiadomo-gdzie.
Na karteczce są trzy słowa: nerki, stopy i jajka. Niepokoją mnie te jajka. Już nie wiem czy rozpiska dotyczy mnie czy jednak K… Zostawiam jednak rozwiązanie tej kwestii na potem i postanawiłam nacieszyć się, ile wlezie, pobytem w piekle. Wędrówka po zboczu czynnego wulkanu jest wspaniała. Siarkowy oddech Unzena czuć wszędzie. Góra mruczy, syczy, bulgocze i dmucha czym popadnie. Lazimy po drewnianych platformach i poza nimi. (o zgrozo! robienie czegokolwiek w Japonii na „nielegalu” wymaga diabelskiej odwagi albo opętania przez diabła)

  

  

  

  

  

   

Nagle K. wydaje komendę: „Ashi”, czyli stopy.
Zatrzymujemy się w specyficznym miejscu, gdzie mam usiąść na kamieniu i położyć stopy na drewnianym podeście. Po chwili czuję wrzące podmuchy od spodu. Mam już poparzone podeszwy stóp, o ile nie wypalone dziury. Krzyczę i podskakuję. K. pokazuje dłonią, że mam wytrzymać. Na Lucyfera! Niech mnie ktoś stąd zabierze! A to jeszcze nie koniec. Potem mam znaleźć kilka siarczkowych kamyczków, podgrzać je na podeście i turlać je stopami. Męki piekielne sprawiają, że łzy płyną mi po policzkach. Ale… stopy przestają boleć.

  

  

  

Teraz czas na jajka. Na szczęście zbliżamy się do miejsca, w którym wszystko staje się oczywiste. Jest tu kilka stanowisk do gotowania jajek (onsen tamago) w naturalnych kotłach z parą. Jajka wkłada się do specjalnego koszyka i zanurza w jamie. Trochę soli plus naturalna unzenowa lemoniada i pyszny lanczyk gotowy!

  

  

Pozostają już tylko nerki. Idziemy do Kyu Hachiman Jigoku (旧八万地獄), czyli starych, wygasłych piekieł, które jednak nie są tak wygasłe jakbym sobie tego życzyła. Coś tam ciągle bucha i paruje, a, co najgorsze, coś, po czym idę, topi mi podeszwy trampek. Tam, gdzie nie topi stoi, wyprężona jak struna, M. i pokazuje mi, żebym ściągnęła buty. Wolne żarty. No dobra, dalej już nie topi, tylko parzy. Czas na rytuały. To miejsce szczególnie ukochali sobie bogowie, co widać po wszechobecnych sznurach shimenawa. Shimenawa (標縄, 注連縄, 七五三縄) to „obejmująca lina”, która wyznacza miejsca obecności kami i zaznacza granice świętych, czczonych miejsc, niezależnie od wielkości.
Teraz mam wyciągnąć ręce ku górze i poprosić wulkan o… radioaktywność! (放射能 Hōshanō) Radioaktywność nadchodzi z dołu, czyli oczywiście z piekieł. Po kolorze widać, które płytki są najgorętsze i tam mam najpierw usiąść, a potem położyć się, żeby wzmocnić nerki. Byłam już na radioaktywnej terapii w Tamagawa Onsen, tam jednak wszystko wyglądało inaczej. Tutaj powoli schodzą się inni kuracjusze i zalegają na ziemi. Nasi mentorzy stoją za ogrodzeniem i pohukują, nakazując zmianę pozycji. Smażenie się na tych piekielnych płytach wydaje się nie mieć końca, jednak aktywność wulkanu przycicha, podłoże zaczyna stygnąć, mogę wreszcie wstać i ruszyć na kąpiel do onsenu.

  

  

  

  

Kojigoku Onsen to urocza mała publiczna łaźnia położona w lesie, 15 minut spacerem od centrum miasta. Posiada dwa piękne rustykalne kamienne kąpieliska i masujące wodospady. Gorąca woda mineralna ma wysoką zawartość siarki i równie wysoki poziom kwasowości. Zawiera również glin, żelazo i siarczany. Temperatura wody wynosi 98°C, a gorące gazy węglanowe i siarkowodór wydobywające się ze źródeł mogą mieć nawet 120°C. Do kąpieli woda jest schładzana do 42 stopni, co i tak pozostawia wrażenie gotowania się żywcem. Kiedy wreszcie się do tego przyzwyczajam, tonę w błogości. Mlecznobłękitna woda otula mnie jak jedwab. Korzystam z kąpieliska wewnętrznego i zewnętrznego. W żeńskiej części jestem zupełnie sama, bo M. zagoniła mnie tylko ręką do środka i odwróciła się na pięcie. K. poszedł do swojej sekcji i słyszę, jak wesoło sobie podśpiewuje za przepierzeniem. Wtóruję mu polską „Stokrotką”.

  

  

  

Po kąpieli kupujemy frykasy w onsenowym sklepiku i przemieszczamy się na drugi kraniec miasteczka, nad staw Oshidori (おしどりの池 Oshidori no Ike). To, dla odmiany, prawdziwie niebiańskie miejsce. Idealne, żeby zakończyć piekielny dzień. Tu odpoczywamy, pałaszujemy smakołyki i odbieram dalsze wskazówki co do stóp i nerek. Żegnam się z moimi nauczycielami, żeby zdążyć na autobus do Shimabara.

  

zdjęcia z erupcji: Asahi Shinbun

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *