ChugokuOgrodyZamki

Okayama. Ogród kontra zamek

Najbardziej zależało mi na ogrodzie. Wszak okayamski Korakuen, wraz z Kenrokuen Kanazawy i Kairakuen Mito, zalicza się do trzech najwspanialszych japońskich ogrodów krajobrazowych. Znajduje się w mieście Okayama, tuż obok zamku, który można zobaczyć z ogrodu jako „pożyczony krajobraz”.

Lało jednak niemiłosiernie, rozsądek nakazywał natychmiast zawracać i wstąpić gdzieś na ciepłą sake. Pomyślałam jednak, że na to też przyjdzie pora, a warto jednak wykorzystać pozorne przeciwności losu – deszcz wypłoszy z pewnością tłumy. I tu miałam rację. Znaleźli się, co prawda, śmiałkowie, którzy, tak jak ja, niewzruszenie paradowali pod parasolami, stanowiliśmy wszakże, wszyscy razem,  nieliczny element ludzki.

Zatem najpierw na zamek. Okayamajō  (岡山 城) już z daleka górował nad otoczeniem. Wyglądał przepięknie, a z każdym krokiem nowe pojawiające się detale tylko dodawały mu uroku. Ciemna fasada. Białe obramowania okien. Złociste podziały. Niesamowite błyszczące ryby na dachu. Kamienna podmurówka. Wroni Zamek niepodzielnie królował nad okolicą otulony zakolem rzeki Asahi i koronami drzew. Wzniósł go, w XVI wieku, daimyo Hideie Ukita, a wspaniały ogród, na drugim brzegu rzeki powstał, kiedy rodzina Ikeda przejęła kontrolę nad zamkiem, pod koniec XVII wieku.

 

 

 

 

Niemal w podskokach biegłam do wejścia, żeby zobaczyć jakie w środku kryje cuda. I… jedno z największych rozczarowań! Betonowa klatka schodowa, jak w bloku, ze stalową windą i korytarzami z jakąś wykładziną. Pożałowałam każdego yena wydanego na bilet. Ech, trzeba było poczytać wcześniej, a nie rzucać się na odpicowaną powierzchowność.

Fakty są takie, że zamek nie przetrwał wojny, a to, co odwiedzamy dzisiaj, to rekonstrukcja z 1966 roku. Tylko jeden z oryginalnych budynków  kompleksu nie uległ zniszczeniu.  To Tsukimi Yagura („księżycowa wieża widokowa”), której początki sięgają 1620 roku. Wewnątrz sześciopiętrowego budynku Okayamajō znajdują się eksponaty dotyczące historii i rozwoju zamku, z czego największy entuzjazm wzbudza palakin daimyo, do którego każdy może wejść i obfotografować się, co niniejszym, razem z Yuki, uczyniłyśmy. Nie oszołomił nas niestety kącik do przebierania się w kimono (bo ma to też dużo innych zamków), ale za to urzekło studio garncarskie, w którym odwiedzający mogą wytwarzać Bizen-yaki, rodzaj lokalnej ceramiki regionu. Za dodatkowe 1300 yenów można dostać pół kilo kliny i drugie tyle dobrej zabawy.

 

 

Pora znów wrócić na deszcz…

Po ażurowym moście Tsukimi, na drugą stronę rzeki, wprost do ogrodu. Korakuen (後 楽 園) to główna atrakcja Okayamy. Z początku był to ogród prywatny klanu Ikeda, chluba rodu i miejsce przyjmowania ważnych gości. W 1884 roku, kilka lat po zakończeniu ery feudalnej, Korakuen stał się własnością prefektury Okayama i został otwarty dla publiczności. Ogród uległ zniszczeniu w wyniku powodzi w 1934 r. i bombardowań w czasie wojny, ale zawsze był przywracany do pierwotnego stanu, dzięki dokładnym zapiskom prowadzonym przez projektantów ogrodu.

Korakuen jest rozłożysty, łączy typowe cechy japońskiego ogrodu krajobrazowego, w tym duży staw, strumienie, ścieżki spacerowe i wzgórze, które służy jako punkt widokowy. A do tego oczywiście zamek, który zapożycza do swojej scenerii.  W ogrodzie znajdują się także gaje śliwkowe, wiśniowe i klonowe, pola herbaty i ryżu, strzelnica łucznicza i woliera żurawia. Jednak to, co jest tu wyjątkowe to… trawniki!

Pod dużym niebieskim przezroczystym parasolem wkroczyłam do przepięknej oazy spokoju. Najpierw natrafiłam na przecudny Renchi-ken, jeden z niewielu budynków, które uniknęły szkód w czasie wojny. Ascetyczny kamienny most prowadzi do małego zespołu domów krytych strzechą. W deszczu trawa na dachach pachnie, a kręgi po kroplach na stawie zwodzą ciekawskie karpie.

 

 

Deszcz wzmógł się tak bardzo, że szybko poszukałam schronienia w niskim pawilonie Ryuten. To najczystsza esencja minimalizmu. Drewniany podest. Kilka filarów. Proste zadaszenie. I te kamienie rozrzucone po całym strumieniu, który przechodzi też przez środek budynku. Można tam zostać w niemej błogości na wieki. Podobno było to też ulubione miejsce daimyo. Podczas spacerów po ogrodzie lubił się tu zaszyć, sam na sam ze swoimi sekretnymi myślami.

 

 

 

Uroczy most Yatsuhashi, który wygląda jak niedbale nałożone na siebie deski grozi w deszczu dzikim poślizgiem. O mały włos nie wylądowałam w wodzie obok kęp irysów, które w czerwcu oszałamiają dodatkowo bielą i fioletem. Po drewnianych mokrych mostach postanowiłam więc odtąd poruszać się z większym wyczuciem. I słusznie, bo ciężko patrzeć pod nogi, kiedy ciągle coś zaprząta uwagę. A to kolejne stawy, a to doskonale przestrzyżone drzewa, a to zamek wyłaniający się zza drzew, a to herbaciarnia Fukuda, a to świątynia Jigen-do, a to niewielkie wzgórze. Wzgórze Yuishinzan zostało zbudowane, gdy Ikeda Tsugumasa przejął władzę od swojego ojca Ikedy Tsunamasy. Zmienił płaski krajobraz ogrodu, nadając mu bardziej rzeźbiarski charakter.

 

 

 

 

 

Perłą ogrodu jest oczywiście rezydencja pana Ikeda – Enyo-tei. Pomyślana specjalnie do zanurzania się w widokach ogrodu, z perspektywą na najbardziej malownicze miejsca. Sama ma też przepiękny własny „mini-ogród” i scenę teatru No. Niestety budynki te nie przetrwały wojny, ale podczas ich odbudowy, w 1960 roku, użyto najlepszych materiałów, aby przywrócić je do pierwotnego stanu. 

 
 

 

Mimo deszczu spędziłam w Korakuen trzy godziny, krążąc po rozłożystych płaszczyznach ogrodu, tajemniczych zaułkach, wśród dzikiej zieleni, plantacji herbaty, pól ryżowych, mokrych kamieni i pachnącego drewna. Po raz kolejny przekonałam się, że magiczne miejsca zachowują swój czar niezależnie od pogody.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *