Shikoku

Iyo-Nagahama. Pusta plaża i czerwony most.

Kiedy uczyłam się w Dogo Onsen, codziennie potrzebowałam  świeżych wodorostów do przygotowywania maseczek i preparatów kosmetycznych. Zwykle wsiadałyśmy razem z K. w pociąg i jechałyśmy na plażę, położoną hen, za Matsuyamą, żeby zebrać co trzeba. Szłyśmy dziarskiem krokiem ze stacji nad morze i ze „zbiorami” wracałyśmy tą samą drogą.  Tym razem zostałam wysłana tam sama. Wyruszyłam więc do Iyo-Nagahama, gdzie słone wody Morza Wewnętrznego mieszają się ze słodką rzeką Hijikawa.

Szybko zrozumiałam, że powierzając mi tak szalenie ważne i odpowiedzialne zadanie, kochana K. dała mi tak naprawdę… dzień wolny! Przed dworcem Iyo-Nagahama (伊予長浜) czekała już na mnie, zamówiona najprawdopodobniej przez K, taksówka, która, bez dyskusji i bez zapłaty, zawiozła mnie prosto… na plażę. W godzinę zebrałam całe potrzebne mi zielsko i muszle ostryg. Teraz miałam już czas tylko dla siebie. Postanowiłam go wykorzystać najlepiej jak to możliwe, stosownie do okoliczności.

 

 

Okoliczności były specyficzne, bo Iyo-Nagahama leży w środku niczego, jest małym, sennym miasteczkiem portowym, przypominającym podobne miejsca na greckich wysepkach. Nie ma zatem żadnego szczególnego powodu, żeby wybierać się do Nagahamy, ale ja czerpię niewytłumaczalną przyjemność ze znajdowania się w miejscach dziwnych, nieodwiedzanych, leżących poza wszelkimi szlakami. Czuję się jak pierwszy i ostatni człowiek, który tam przybywa. I tak też jestem odbierana. Mieszkańcy cichaczem chowają się do domów, dzieci w popłochu porzucają rowery i uciekają. Tylko koty wyłażą z ciemnych zakamarków w nadziei na jakiś smakołyk. Nieskrępowana niczym włóczyłam się leniwie po pustych uliczkach, dzikich ogródkach i portowym nabrzeżu.

 

 

 

 

 

Przeszłam przez wał zabezpieczający przed tsunami i znalazłam się znów na bezludnej plaży. Już rozkładałam się na ciepłym piasku, kiedy nagle znalazłam pocztówkę. W Japonii raczej nie ma porozrzucanych śmieci, więc do dziś zachodzę w głowę skąd się tam wzięła. Przedstawiała dziwaczny most. Poczułam, że warto go odszukać i zobaczyć. Na plażę postanowiłam wrócić potem.

  

Nagahama Ohashi powstał w 1935 roku z potrzeby połączenia obu brzegów szerokiej rzeki Hijikawa. Nie powala urodą, ale jest bardzo ciekawy. To ruchomy most, którego dźwigar otwiera się z jednej strony. Pierwotnie był ciemnoszary, ale po wojnie, na wniosek mieszkańców, został przemalowany na czerwono. Od tej pory jest ich ulubieńcem. Nawet, kiedy w 1977 zbudowano nową przeprawę, miejscowa ludność nie zgodziła się na rozbiórkę starej konstrukcji. Burmistrz musiał wiele tygodni negocjować z prefekturą, aby utrzymać ten relikt przeszłości. Duże statki nie pływają już rzeką, więc most jest otwierany tylko raz w tygodniu, żeby zachować jego sprawność. W Japonii są nadal używane tylko trzy ruchome mosty. Wśród nich są dwa mosty kolejowe, a Nagahama Ohashi to jedyny most drogowy.

Słońce powoli zaczęło chylić się w stronę morza. Wróciłam na plażę. Z uśmiechem od ucha do ucha wyciągnęłam się na kamieniach.  Chciałam prawdziwie rozkoszować się byciem pierwszym i ostatnim przybyszem w Iyo-Nagahama. Postanowiłam absolutnie nie robić już tego dnia nic. Tylko leżeć i patrzeć. Nie zawsze dostaje się w prezencie popołudnie nad Morzem Wewnętrznym, Seto-naikai.

  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *