Chubu

Kawaguchiko. Spacer brzegiem jeziora

Do Kawaguchiko przybyliśmy w zasadzie w jedynym słusznym celu – żeby rozpocząć tu wyprawę na Fuji. Tajfun jednak pokrzyżował nieco plany i wziął nas na przeczekanie. Przymusowy dzień postojowy w miasteczku spędziłam jednak kapitalnie. 

Postanowiłam udać się czym prędzej nad jezioro. Kawaguchiko (河口湖) jest jednym spośród pięciu jezior Fuji, drugim, co do wielkości. Otaczają je dzikie zalesione wzgórza, wschodnia i południowa część jest nienahalnie zasiedlona, zachodnia i pólnocna, niemal zupełnie niezabudowana. Udałam się na długi spacer wzdłuż wschodniego brzegu. Nie mogło zabraknąć wizyty w pierwszej napotkanej świątyni, Entsuji, gdzie złożyłam gorącą prośbę o dogodne okno pogodowe przy wejściu na Fuji.

   

   

Z początku lokalne bóstwa wydawały się być nieprzejednane i cieżkie stalowe chmury ciągle złowrogo wisiały nad głową. Pierwsze kilometry spaceru to było tylko wyciąganie i chowanie kurtki przeciwdeszczowej. Pogoda pokonała przeciwnika, który, przemoczony i poddany, uciekł wreszcie do pobliskiego restaurantu.

   

Najedzony człowiek odważniej jednak podchodzi już do rzeczywistości, nawet tajfunowej. Chmury dalej złowieszczo przetaczały się nad jeziorem, ale na mnie nie robiło to już większego wrażenia. Obeszłam zatokę dziarskim krokiem, przedostałam się przez most i kroczyłam wprost do Parku Yagisaki.

   

    

Co za wspaniałe miejsce! Co za cisza! Co za piękne kolory! Idealna zieleń idealnego trawnika kontrastuje ze złowieszczymi granatami i szarościami. Prosty urok tego miejsca przywołuje piękne pierwotne instynkty, które natychmiast wciela się w życie. Pierwsza myśl: patrzeć, czerpać energię, wciągać powietrze, oddychać głęboko. Druga myśl: ściągnąć buty i biegać. Trzecia myśl: położyć się na trawie i gapić w niebo. Dzika radość. Dzika błogość.

   

   

   

Myślę, że trwałoby to do końca świata, a nawet o jeden dzień dłużej, gdyby nie… nagłe rozwerwanie granatowej chmury, której chyba cała zawartość wylądowała, w okamgnieniu, na mnie. Nikt nigdy nie widział tak szybko biegnącego po trawie człowieka. (To oczywiste, że nie mam z tamtych chwil żadnego zdjęcia!) Biegłam przez park, przez ulice, naprzód, trochę na oślep, po prostu przed siebie. Chciałam schronić się gdziekolwiek przed zimnym wiatrem. Już nawet nie przed deszczem, bo byłam kompletnie przemoczona, tylko trochę się ogrzać. Trafiłam do niesamowitego miejsca. W taką pogodę onsen jest idealnym rozwiązaniem. Kiedy siedzisz po szyję w ukropie, w tak malowniczej scenerii, wokół może już szaleć nawet śnieżyca. Życie jest dobre…

   

   

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *