TohokuWulkany

Masyw wulkaniczny Zao

Kocham wulkany miłością trudną i niezrozumiałą, ciągnie mnie tam totalnie. Tym razem upatrzyłam sobie Zao w Tohoku. Nie było więc odwrotu.

Zao (蔵王山, Zaōsan) to, częściowo czynne, wulkaniczne pasmo górskie na granicy prefektur Yamagata i Miyagi. Skrywa przepiękne jezioro kraterowe Okama (jap. 御釜), sekretny cel wyprawy. Można na Zao dotrzeć na wiele sposobów, ale od początku listopada droga dojazdowa jest zamknięta, trzeba się więc tam po prostu wdrapać. Na szczęście pogoda była wspaniała.

   

   

Najpierw przystanek przy wielkim Jizo. Modliwa o dobry dzień i pomyślność wyprawy. Potem już tylko wędrówka. W słońcu, wśród bambusów, z cudownymi widokami. Przestrzeń. Niczym nie ograniczona. I te chmury. W jednej lini. Puszące się ku górze. Jak w japońskich drzeworytach.

   

   

   

   

Szlak biegnie łagodnie, wznosi się delikatnie. Wśród kamieni siedzi przycupnięta Yama-uba. Yama-uba (山姥)  to yokai, czyli mityczna zjawa, polująca na wędrowców, którzy zgubili się w górach. Ma postać dziwacznej staruszki o wielkich ustach.  Po zdobyciu zaufania często obezwładnia ofiary i zjada je. Yama- uba udaje tym razem kamienny posąg, ale nas nie zwiedzie. Od razu biegnę dać jej pieniążek, żeby udobruchać górskiego demona i zapewnić spokój. Podobno to załatwia sprawę, ale odchodząc oglądam się co jakiś czas, czy jednak nas nie goni. Lepiej być czujnym jeśli chodzi o yokai.

   

Zielenie i rudości pod nogami. Wszystkie odcienie błękitu nad głową. Nagle pojawia się gruzowisko wulkaniczne. Wielka kupa kamieni wznosi się ku niebu. To Kumanodake  (1841 m), najwyższy szczyt w paśmie Zao. Trzeba przedostać się przez niego do krateru. Kamienie miejscami są tak duże, że muszę iść na czworaka. Na szczęście nie trwa to długo.

   

   

Dzielnych wędrowców wita od razu malutka świątynia Nagarezukuri, poświęcona Susanoo, młodszemu bratu Amaterasu Omikami. Kumanodake to idealne miejsce na odpoczynek. Można wylegiwać się w słońcu i czerpać zewsząd energię. Można gapić się w dal, w niemym zachwycie. Można oprzeć się o surową tori i poczuć jedność z bóstwami.

   

   

Do krateru już tylko kilka chwil. Im bliżej, tym ziemia staje się bardziej żółta od wszechobecnej siarki. Wreszcie pojawia się niesamowite szmaragdowe oko. Jest! Okama jest absolutnie przepiękny. Nazywany jest także Goshiki-numa (五色沼), co oznacza „Staw Pięciu Kolorów”, ponieważ jego barwa zmienia się w zależności od pory dnia, pogody czy pory roku. Jezioro jest prawie okrągłe, jego średnica wynosi około 330 metrów, a głębokość – 27 metrów. Woda ma tak silną kwasowość, że eliminuje jakiekolwiek formy życia.  Krater powstał w wyniku erupcji wulkanu w latach dwudziestych XVIII wieku, a inne wulkany w Zao są nadal aktywne.

   

   

   

Okama magnetyzuje. Nie można oderwać od niego wzroku. Kiedy wreszcie budzę się z tego oczarowania, zaczynam dostrzegać przepiękną formę samego krateru. Kolory. Warstwy. Ostre urwiska i łagodniejsze zbocza. To jedno z tych surowych miejsc, gdzie wciąż można  poczuć pulsującą energię Ziemi, nieokiełznaną naturę. Znów dostrzegam, jak wiele tracę każdego dnia w mieście. Znów obiecuję sobie spędzać jak najwięcej czasu poza… Bo znów widzę, co mnie uszczęśliwia najbardziej.

Zejście w dół oznacza najpierw podejście pod górę. Po raz kolejny dziękuję za pogodę i przychylność okolicznych bóstw. Nie zawsze tak tu jest. Słyszałam historie o burzach pojawiających się znikąd, nagłym wietrze niosącym ze sobą pył i drobne kamienie. Zima przynosi kolejne niespodzianki, a wulkaniczne sąsiedztwo, kolejne. Nie dziwi zatem obecność chaty ewakuacyjnej. Jest masywna i solidna. Otwarta, zawsze gotowa na przyjęcie wędrowców. Są koce, czajnik, a nawet trochę jedzenia w pojemnikach. Ze wstydem zauważam, że dziwię się, że nikt niczego nie zniszczył i nie zabrał. Pochodzę wszak z innych otmętów cywilizacji.

   

   

   

Wędrówka w dól to inny rodzaj radości. Podszyty euforią tego, co było na szczycie, radością wielogodzinnej bytności w tak obłędnym miejscu. Ciągle ze wspaniałym niebem nad głową, ciągle z łagodnym wiatrem na twarzy, ciągle z bezkresem dla oczu. Nogi same niosą. Wszystko się we mnie śmieje. Zatrzymam to w sobie na zawsze. Wdzięczność. Za bycie tu. Za doświadczanie. Za życie. Za moje wybory. Tak, nie wszystkie były dobre, ale doprowadziły mnie jednak TUTAJ. Idę przed siebie, w listopadowym słońcu, z małym plecaczkiem, w zdartych tenisówkach i patrzę na sześć warstw japońskich gór…

   

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *