Tenri to jedno z tych miejsc, którego raczej nikt nie umieści w planie swojej pierwszej podróży po Japonii. Ani drugiej. Ani trzeciej. A właśnie obszar ten, od Tenri na południe, około 20 kilometrów od Nary, można uznać za kolebkę japońskiej cywilizacji. W porównaniu z najsłynniejszymi japońskimi atrakcjami, Tenri nie może konkurować niczym, ale ma za to spokojną, wiejską atmosferę, piękne drewniane domy i urocze zaułki. Wprost cudowne miejsce na popołudniową przejażdżkę rowerem!
Niewielka, zamknięta na cztery spusty, przydrożna świątynka skrywa zapewne równie małe tajemnice. Rośnie przy niej za to piękna czerwona kamelia i obdarowywuje swoimi kwiatami całą okolicę. Zabieram z ziemi kilka i wkładam do kieszeni. Na szczęście. Na dobry rowerowy spacer.
Domy mają czarne dachówki, strojne dachy i herby rodowe. Otoczone są zgrabnym murem. Fasady pokrywa opalane drewno. Wygląda to przepięknie. Takie wykończenie jest dziś niezwykle popularne na całym świecie, ale początki stosowania tej techniki, Shou Sugi Ban (焼 杉 板), wywodzą się, od około 1700 roku, właśnie z Japonii. To Japończycy pierwsi odkryli, że użycie mocno wypalonych desek na elewacji budynku zwiększa ich trwałość i stanowi dodatkową ochronę przeciwko grzybom i szkodnikom. To gwarancja jakości na 50-60 lat.
Przyjemnie jest kręcić się po małych uliczkach, zaglądać za ogrodzenia, przystanąć na moment, żeby po raz kolejny rozejrzeć się dookoła, popatrzeć z innej perspektywy na ciąg budynków, dotknąć ściany, albo ująć delikatną przydomową gałąź. Ogrody są niewielkie, ale starannie wypielęgnowane. Mnie zawsze najbardziej ujmują „przedogródki” czyli symbolicznie zaznaczone przestrzenie od strony ulicy. Niewiele trzeba. Jedno drzewko, misternie ukształtowane. Naczynie z kwiatami. Wiotki bambus. Kilka doniczek przy ścianie. Omszałe kamienie. Drobna wiśnia z naręczem kwiatów.
Z dala od zgiełku, od wydeptanych ścieżek. Ostatnie promienie słońca oświetlają drogę. Ciepłe światło sączy się między dachami. Wszędzie cisza i zapach drewna. Takiej Japonii każdemu życzę…