OgrodyShikoku

Ritsurin – jeden z najpiękniejszych ogrodów

Wiosna w Takamatsu rozpoczynała się na dobre, chociaż nie była to najcieplejsza japońska wiosna, jaką pamiętam. Chłodny wiatr nie pozwalał pozbyć się kurtki, ale wszędobylskie sakury na szczęście wynagradzały to sowicie. Zmierzałam właśnie do Ritsurin Koen, gdzie byłam umówiona w samo południe, z Panią K, moją Czcigodną Nauczycielką. Dopiero dochodziła dziesiąta, miałam więc dużo czasu, żeby nacieszyć się ogrodem.

Ritsurin Koen (栗林 公園) to największy ogród krajobrazowy w całej Japonii. Jest pieczołowicie pielęgnowany i utrzymywany od prawie 400 lat. Nie figuruje co prawda na słynnej liście „trzech najwspanialszych ogrodów Japonii”, ale zdecydowanie na to zasługuje. (Mam nawet jednego kandydata z tej listy na podmiankę!)

Powstał pierwotnie, w okresie Edo, z terenu należącego do klanu Sato. W 1642 r. Yorishige Matsudaira (松 平 頼) zaczął rządzić domeną Takamatsu i przejął, już całkiem atrakcyjnie zaprojektowany, ogród. Klan Matsudaira zarządzał nim przez 228 lat, przez 11 pokoleń, nieustannie go rozbudowywując i udoskonalając. Po restauracji Meiji Ritsurin stał się własnością prefektury, a w 1953 r.  został wyznaczony na Specjalne Miejsce Piękna Scenicznego (日本 の 特別 名勝, Nihon no Tokubetsu Meishō).

Zmierzałam właśnie, zupełnie po omacku, w stronę północnej bramy. Nie było nigdzie eleganckich dwujęzycznych drogowskazów, jakie towarzyszą słynnym atrakcjom turystycznym w Japonii. Od razu poczułam nutę degradacji. Czyli na odległym Shikoku żadnych hitów nie przewidujemy… Na szczęście zaczęły się pojawiać zwykłe tabliczki i dotarłam wreszcie do ogrodu.

Od razu poczułam jego ogrom. Powiew powietrza zapowiadał duże przestrzenie. Zapach wilgoci zapowiadał rozległe stawy. Widok zadrzewionego wzgórza zapowiadał inny świat. Ruszyłam przed siebie, bez planu i mapy, gdzie serce i oczy poniosą. Najlepszy wybór, najlepsza decyzja. Ritsurin jest doskonały. Na każdym kroku. Każde drzewo. Każdy krzew. Każdy mostek. I te trawniki. Króciutkie i gęste, bez żadnej wyrwy, żadnego uszczerbku. Niemal obklejają teren, który porastają. Trawo-mchy. Każde ogrodzenie, każdy płotek, każda krzywa sztachetka, latarenka i strzecha, wszystko ma swój subtelny urok. Wszystko jest tu na miejscu. I chyba faktycznie jest „od zawsze”.

  

  

 

 

Można zaszyć się tu na pół dnia conajmniej! Za każdym zakrętem, za każdym strumieniem odkrywamy ciągle nowe światy. Sześć stawów, trzynaście krajobrazowych wzgórz i majestatyczna góra Shiun, mistrzowsko zapożyczona do ogrodu. Oszałamiające aranżacje skał i bezkres cudownych roślin. Przepiękne pawilony i herbaciarnie. No i te sosny!

Chociaż „Ritsurin” dosłownie oznacza „kasztanowy gaj”, to jest to ewidentne królestwo drzew sosnowych. Dziś w ogrodzie znajduje się około 1400 sosen, a około 1000 z nich jest starannie przycinanych od ponad 300 lat. Jednym z najstarszych drzew jest  Sosna Goyo-matsu Neagari. Podobno pierwotnie było to miniaturowe bonsai, które 11. Shogun Tokugawa podarował władcy Takamatsu w 1833 r. Wygląda na to, że kompletnie wymknęło się spod kontroli i wyrosło na potężne drzewo. Droga K., ze srogim wyrazem twarzy, upomniała mnie, żebym dobrze zapamiętała historię sosny. Rzeczy nie zawsze będą toczyły się zgodnie z planem. Co nie znaczy, że nie może i tak wyniknąć z tego coś wspaniałego i trwałego.

 

 

  

Umówiłyśmy się w słynnym pawilonie herbacianym Kikugetsu-tei. Jest to jeden z głównych budynków ogrodu, absolutnie przecudowny i przepysznie położony. Było to ulubione miejsce kolejnych pokoleń  władców feudalnych z domeny Takamatsu i wcale im się nie dziwię. Czas staje tam w miejscu, a wszystkie troski rozpływają się w malowniczym stawie Nanko. Albo w czarce obłędnej matchy.

 

 

Dobrze, że przyszłam tam dużo wcześniej i zdążyłam się wszystkim nacieszyć, bo nieustępliwa K. ciągle mnie zaganiała do roboty. Sama bez ustanku pukała w swój „zimowy” jeszcze kapelusz i wydawała wszystkim sto poleceń na minutę. Nie spotkałyśmy się tu wszak na podziwianie ogrodu, ale na pomoc w ślubnej sesji państwa T. Uwijałam się więc jak w ukropie, a to poprawiając szaty Pani T, a to jej fryzurę, a to rozsuwając lub zasuwając delikatne shoji. Z herbatą. Bez herbaty. Z gałązką wiśni. Bez gałązki. Więcej pudru. Więcej szminki. Więcej ozdób do włosów. Zabierz te ozdoby. 

 

 

  

 

K. srożyła się coraz bardziej.  Zobacz na minę Pani T, zupełnie straciła humor. Przecież ona jest głodna. No biegnij już i przynieś coś. Przeeerwa! – I ja, prawie pędem, przez mostek, wzdłuż stawu do najbliższego straganu, po mochi na patyku. Ledwo wróciłam, zgłodniał Pan T. Kiedy zaś złowieszczo zaburczało w brzuchu fotografa, opadłam z sił i nawet nie udawałam, że się spieszę. Wybrałam najbardziej oddalony przybytek jedzeniowy i oddałam się cudownej kontemplacji. Najpierw obserwowałam łodzie poruszające się po stawie, a potem wdrapałam się na wzgórze Hirai-ho. Rozciąga się  stamtąd  jeden z najlepszych widoków w ogrodzie, obejmuje w zasadzie „pełen pakiet” czyli staw Nanko, herbaciarnię Kikugetsu-tei, malowniczo wygięty most Engetsukyo i, oczywiście, zarośniętą boską Mt. Shuin  (紫雲山, Shiun-zan).

 

 

 

Kiedy napatrzyłam się już totalnie, przypomniałam sobie o głodnym fotografie. Zbieglam do straganu i właśnie zaczęłam coś tam dla niego wybierać, kiedy moją uwagę przyciągnęły wielkie zielone herbaciane poduchy, czyli moje ukochane słodycze. Obsługująca Pani Yoko uznała, że jest to idealny moment na poćwiczenie angielskiego. Usiadłyśmy pod drewnianą ścianą zajadając się herbacianymi pysznościami i ucięłyśmy sobie całkiem zgrabną pogawędkę. I znowu staw, łodzie, sakury, kamelie… Do licha! Głodny fotograf. Porwałam znów kulki na patyku i popędziłam z powrotem do herbaciarni.

 

 

 

Czekała tam na mnie tylko wyjątkowo uśmiechnięta K. sącząc coś ochoczo z małej czareczki. Zapach trunku nie pozostawiał wątpliwości, a zgrabnie ułożone na tatami (i pochrapujące) ciała reszty naszej ekipy potwierdzały co zaszło. Zniecierpliwiony i głodny fotograf wyciągnął przygotowany do zdjęć baniak sake (nowożeńcy piją podczas ceremoni sake) i postanowił jakoś zagospodarować czas oczekiwania. Bardzo skutecznie. Dzień zdjęciowy dobiegł końca nieco szybciej niż planowaliśmy. Nawet K. wyglądała teraz błogo i obgryzała ochoczo mochi przeznaczone dla króla sake. Tym samym ominęła mnie bura i cała sytuacja rozpłynęła się w oparach ryżowego trunku. Miałam już dziś wolne. I znowu staw i łodzie. I spacery. I delikatny wiatr. I wręcz nieziemskie magnolie na południowych krańcach ogrodu.

 

 

 

Gdybym mogła tu zamieszkać na chwilę, wybrałabym małą starą herbaciarnię Kyu Higurashi-tei. Nie jest tak spektakularna i malowniczo położona jak Kikugetsu-tei, ale ma w sobie nieodparty urok miejsc niepozornych i pięknych w swej prostocie. Staw Seiko wygląda tu jak rzeka wijąca się u samych podnóży góry Shiun. Budyneczki są niewielkie i bardzo przytulne, nagrzane tynki pachną jak ciepły piasek. Sosny też są tu delikatniejsze, ale idealnie przycięte. Kamienna ścieżka skłania do wesołych podskoków, jak za czasów dzieciństwa. Bambusy cicho szumią na wietrze. Pigwowce mienią się malinową czerwienią, a niesforne sakury prężą się do słońca. Siadam na brzegu stawu, przodem do Shiun-zan. Mam tu wszystko. Skały, niebo, wodę, bladoróżowe kwiaty wiśni i niewielki wodospad. Kto by nie chciał zamieszkać przy wodospadzie!

 

 

 

 

4 thoughts on “Ritsurin – jeden z najpiękniejszych ogrodów

  1. Piękne miejsce, piękny opis i zdjęcia! Dzięki za podzielenie się. Chciałoby się tam być wiosną chociaż na pół dnia. Zazdroszczę! Bardzo bym chciała pojechać jeszcze do Japonii na jesieni, może w przyszłym roku?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *