Kairakuen (偕楽園), zaliczany jest do trzech najlepszych japońskich ogrodów krajobrazowych i słynie z ponad trzech tysięcy przepięknych śliw. Nadszedł więc czas, żeby wyruszyć do Mito. W środku pory deszczowej trudno o wielu entuzjastów szwędania się po parkach. Nawet superekspres Hitachi świecił pustkami. Na miejscu okazało się, że lokalny pociąg, idealny, ze stacją pod samym parkiem, nie jeździ teraz wcale, a najbliższy autobus może przyjedzie za dwie godziny. Nie przyjechał. Za to kierowca innego zlitował się na tyle, że na dziko wysadził mnie gdzieś w okolicy. W strugach deszczu szukałam bramy wejściowej. Jak łatwo się domyśleć, mój entuzjam raczej nie wzrastał.
Dotarłam od strony Wschodniej Bramy i od razu natknęłam się na Tokiwa Shrine (常磐神社), gdzie mieszkają duchy Tokugawów, Mitsukuni i Nariaki, dwóch lokalnych władców. Przed świątynią pojawił się tajemniczy korowód. Rozpoczynali go kapłani Shinto. Przechodzili przez wielki słomiany krąg, a za nimi, pojedynczo, w skupieniu i milczeniu, kroczyli wyznawcy. Zauważyłam, że niektórzy z przechodniów też dołączali do tajemnego orszaku. Nie musiałam się dwa razy zastanawiać i jak gdyby nigdy nic stanęłam na końcu, łudząc się, że jakoś mi się uda wtopić w tłum. Czas i miejsce nie były przypadkowe. Pod koniec czerwca kto żyw rusza do lokalnych chramów shinto. Jest ku temu okazja. Przed wejściem ustawiane są wielkie kręgi wykonane zazwyczaj z miskantu (rodzaj trawy) Najczęściej są umieszczone tuż pod bramą torii lub na ścieżce prowadzącej do haiden – pawilonu składania ofiar. To chinowa, niezbędny element letniego rytuału oczyszczenia, który w języku japońskim nazywa się nagoshi no ōharae. Korzenie tego rytuału pochodzą zokresu Nara, liczą więc ponad 1200 lat! Przejście przez chinowa powinno odbyć się w określony sposób (nazywam go „na ósemkę”) i ma gwarantować oczyszczenie ze złych uczynków, popełnionych w pierwszej połowie roku, i ochronę przed błędami i wszelkiem nieszczęściem w drugiej połowie roku. Nagoshi no ōharae tradycyjnie odbywał się ostatniego dnia 6. miesiąca kalendarza lunarnego. Czyli 30 czerwca. Podobny rytuał ma miejsce również zimą, na koniec roku. Tymczasem przeszliśmy wszyscy przez chinowa. W przedsionku rozdano nam „różności” do rytuału, z którego nic nie zrozumiałam, ale dzielnie próbowałam we wszystkim uczestniczyć i naśladować miejscowych. Było więc i potrząsanie gałązką, było mamrotanie czegoś do lewego sąsiada i rzucanie karteczek przez prawe ramię. Bardzo dokładnie powtarzałam wszystkie gesty w niepokoju, że zaraz mnie ktoś mnie zdemaskuje i wyrzuci stąd. No i najem się wstydu. Nic takiego się jednak nie stało. Przeszliśmy do głównego budynku, gdzie następnie kapłani recytowali, jak sądzę, norito, czyli jeden z rytualnych tekstów shintoistycznych. Najbardziej podobało mi się, że na zakończenie każdy został poczęstowany czarką rytualnego sake, a ja, chyba w nagrodę za odwagę, dostałam dwie. Dumna jak paw obnosiłam się na zewnątrz z rytualnymi fantami, niech wszyscy wiedzą, że sroce spod ogona nie wypadłam! Od razu zaczepiła mnie starsza Japonka i wyraziła pełne uznanie. Prawię pękłam z dumy potrząsając moimi zdobyczami. Kara niebios za tę przeokrutną pychę spadła na mnie natychmiast pod postacią lodowatego deszczu. Jak łatwo się domyśleć, mój entuzjam, mimo chwilowej euforii poświątynnej, raczej więc nadal nie wzrastał.
Postanowiłam podkręcić go przechadzką po ogrodzie.
Kairaku-en został zbudowany stosunkowo niedawno, bo w 1841 roku, przez Nariaki Tokugawa (徳川斉昭). W przeciwieństwie do dwóch innych wielkich japońskich ogrodów krajobrazowych, (Kenrokuen i Korakuen), Kairakuen służył nie tylko radości panującego władcy, ale był także otwarty dla publiczności. Kairakuen oznacza „park, w którym można się wspólnie bawić” i bardziej przypomina zwykły park, niż wyszukany ogród. Trawniki, klasyczne klomby, bambusowy gaj, niewielki las cedrowy. Próżno szukać tu wyszukanych form klasycznych japońskich ogrodów. Jak łatwo się domyśleć, nie było więc znów szału z entuzjazmem.
Pojawiła się jednak iskierka nadziei. To Kobuntei. Ten ładny, drewniany, klasyczny pawilon, składa się z głównego domu, jednopiętrowego aneksu i prywatnych kwater szlachty. Wreszcie coś wystarczjąco japońskiego! Z najwyższego, trzeciego, piętra budynku roztacza się świetny widok na ogród i pobliskie jezioro Senba. W Kobutei warto spędzić więcej czasu rozkoszując się jego układem, skrzypiącymi podłogami, pachnącymi deskami i okrągłymi oknami. Widokiem. Przestrzenią. Światłem. I tym z zewnątrz, i tym ze starych lampionów wewnątrz. Nie ma co się spieszyć. Raczej nic bardziej atrakcyjnego nie znajdziemy Kairakuen. Dlatego warto zostać tu tak długo jak podpowiada serce.
U podstaw konceptu Kairakuen, leżą wyrażenia „napięcie i relaks”. Pochodzą z „Księgi Obrzędów” Konfucjusza, która wyjaśnia, że obok chwil wyjątkowo intensywnych, ważne jest, aby zwolnić i zrelaksować się. Nariaki Tokugawa stworzył na tym założeniu dwa ważne ośrodki : Kodokan i Kairakuen. Kodokan powstał z myślą o szkoleniu literackim i wojskowym, Kairakuen był przewidziany jako miejsce, w którym należy udać się po treningu, aby zrelaksować umysł i ciało. To dopełnienie i pełna harmonia. Dopiero rozumiejąc tę idee można w pełni docenić dzieło Tokugawy. I nieco ocieplić rozczarowanie. Bo fakty są takie, że w porównaniu do wielu japońskich ogrodów, nawet zupelnie zwyczajnych i wcale nie tak sławnych, Kairakuen wypada po prostu blado. Może trzeba było przyjechać tu wiosną, żeby obejrzeć słynne śliwy. Może zmienić nastawienie i nieczego nie oczekiwać… Ale serce wie swoje. Entuzjazmu nie ma się już tu wskrzesić. I chciałoby się podmienić ten przyjemny, co prawda, ale zupełnie nie spektakularny, park miejski na coś wyjątkowego. Na słynnej liście „złotej trójki” zdecydowanie bardziej powinien znaleźć się Ritsurin z Takamatsu. No ale cóż…
Kodokan. Znajduję się on w innej części Mito. Od początku służył jako szkoła klanu Mito. W salach akademickich studenci uczyli się takich przedmiotów jak konfucjanizm, historia, astronomia, matematyka, poezja i muzyka. Sztuki walki zaś, czyli szermierka, włócznia, strategia wojskowa i umiejętności jeździeckie, były nauczane w osobnym skrzydle szkoły. Uwagę zwraca przestronne dojo i plac do ćwiczeń na zewnątrz. Budynek jest przepiękny. Oczywiście już w myślach projektuję jak go zaanektować na swoją rezydencję. Kolejna ulewa pozwala dłużej nacieszyć się tym miejscem. Siadam przy niewielkim wewnętrznym dziedzińcu i puszczam myśli. Niektóre miejsca same w sobie są czystą medytacją.