Wszystko budzi się powoli do wiosny, aż tu nagle…
11 marca 2011 roku o 5:46, w Japonii, na wschód od Sendai miało miejsce ogromne trzęsienie ziemi (東北地方太平洋沖地震 Tōhoku-chihō Taiheiyō-oki jishin), którego następstwem było z kolei potężne tsunami. Fale osiągały wysokość 10, a miejscami nawet 40 metrów. Uderzyły w niemal całe wschodnie wybrzeże Tōhoku, zalewając porty morskie, strefy przemysłowe, miasta, wioski, farmy, pola uprawne i nadbrzeżne lasy. Na równinach woda wdarła się na 10 km w głąb lądu. Wiele miejscowości zostało niemal zrównanych z ziemią. Jedną z nich było Miyako (宮 古).
Niektóre z najbardziej pamiętnych filmów z tsunami zostały nakręcone właśnie w Miyako. Chyba każdy pamięta ogromną czarną falę przelewającą się przez falochron chroniący miasto. Zmiatała łodzie, samochody oraz wszystko, co spotkała na swojej drodze.
Po ośmiu latach od tamtego czasu pojechałam do Miyako. W ręku trzymałam książkę Katarzyny Boni „Ganbare. Warsztaty umierania”. Przeczekała na mojej półce dwa lata. Chciałam przeczytać ją właśnie TAM. Ruszyłam więc śladem marcowych wydarzeń. Odwiedziłam prefektury Fukushima, Miyage i Iwate. Siedziałam w miejscach, po których przetoczyła się wielka woda, gdzie zaczęła się ta tragedia i zakończyło życie tak wielu ludzi. To była niesamowita podróż. To już zostanie już ze mną na zawsze. Kiedy dotarłam do Miyako, wszystko zaczęło coraz szybciej krążyć w mojej głowie. Wszystko co przeczytałam, i co widziałam w relacjach z 2011 roku. O nadchodzącej fali. O zmiecionych do oceanu, w mgnieniu oka, shinkansenach. O nurkach szukających swoich rodzin. O tym, co wydarzyło się w elektrowni, niemal minuta po minucie. O tym, co potem wydarzyło się w życiu ludzi mieszkających nieopodal. O duchach. O łzach. O pustce. O życiu przytulonym do śmierci.
Chciałam zobaczyć słynny falochron przez który spienione piekło wdarło się do Miyako. Na zdjęciach i filmach wyglądało to przerażająco, ale i dziś zmroziło mi krew w żyłach. Wokół portu wyrasta bowiem wielki betonowy mur. Wysoki. Potężny. Zimny. Surowy. Bezwzględny. Odgradza miasto od morza.
Jednoznacznie określa role:
Miasto = dobre. Morze = złe.
Miasto = nasze. Morze = obce.
Miasto = życie. Morze = śmierć.
Zabudowana strefa miasta ma być przyczółkiem spokoju. Nieprzewidywalna strefa morza to zagrożenie. Poczułam ogromny smutek. To definitywne odgrodzenie się od oceanu, od przyrody, jest wręcz fizycznie bolesne. Czy zbudowanie muru rozdarło serce Miyako i jego mieszkańców? Czy twardzi i hardzi rybacy, czy ludzie gór i morza, czy potomkowie północnych samurajów, poczuli się teraz bezpiecznie…?
Miyako jest przepięknie położone w uroczej zatoce nad Oceanem Spokojnym, ale od strony portu trudno dojrzeć wodę. Betonowa ściana tnie krajobraz. Ciach. Stop. Koniec.
Miyako słynie z pięknego wybrzeża, zwłaszcza unikalnej plaży Jodogahama na malowniczym półwyspie na północ od centrum miasta. Wszystko tam również zostało mocno zniszczone podczas tsunami, ale na szczęście, z dala od dużych siedlisk ludzkich, po prostu uporządkowano to miejsce, odbudowano pawilony i zostawiono w spokoju.
Zderzenie wspomnienia wielkiego muru i bezludnej plaży wzbudza niepokój.
Wzbudza też tęsknotę za życiem beztroskim, bezpiecznym, naturalnie dzikim, niemożliwym.
Przy murze nie czuję bezbieczeństwa, ale bezsilność i strach przed wszystkim, co nieprzewidywalnie.
Przy wodzie czuję zachwyt nad życiem i nawet tym, co nieprzewidywalnie.
* Trzęsienie ziemi w Japonii, zdaniem naukowców z Narodowego Instytutu Geofizyki i Wulkanologii, przesunęło oś Ziemi o co najmniej 10 cm. Natomiast NASA twierdzi, że na skutek zdarzenia dzień skrócił się o 1,6 mikrosekundy. Trzęsienie ziemi przesunęło też Honsiu o 2,4 m, a płyty tektoniczne obniżyły się o ponad 18 metrów.
zdjęcia z 2011 roku: JapanTimes