Siedziałam już kilka dni w Kochi i obmyślałam jak połączyć legendarną pielgrzymkę po Shikoku z naukami u okolicznych mistrzów. Chwilowym rozwiązaniem nierozwiązywalnego problemu wydał się więc wypad na zamek.
Gdziekolwiek ruszyłam się z domu, przechodziłam przez małą uroczą świątynkę Kochi Hachimangu. Według starych opowieści, kiedy kutry rybackie wypływały do pobliskiej zatoki, były tam ogromne ławice małych witlinków. Pewnego dnia, gdy rybacy wyciągnęli swoje sieci, odczytali znak, że należy zbudować tu świątynię i uczcić przy okazji małe rybki. Do dziś, kiedy mieszkańcy przychodzą tu wyrażać swoje prośby, przynoszą w ofierze ryby. Ci z pustymi rękami, mogą oczywiście skorzystać z gotowych tabliczek ema. Co ciekawe, bóstwo sanktuarium nie jest związane z bezpieczeństwem na morzu, ale raczej z mocą leczenia gorączki. Ludzie przybywali (i nadal to robią) z daleka, aby błagać o ulgę. Kapliczka jest szczególnie popularna w okresie egzaminów, kiedy zestresowani studenci przychodzą modlić się, aby żadne nagłe gorączki nie pokrzyżowały im egzaminów. Skorzystałam oczywiście z okazji i poprosiłam czcigodne bóstwa aby i mi żadne przypadłości nie pokrzyżowały planów podróżnych. Wszystko wygląda na to, że zostałam wysłuchana.
Zamek Kochi (高知城, Kōchi-jō) jest jednym z zaledwie dwunastu japońskich zamków, które przetrwały pożary, wojny i inne katastrofy i w miarę niezmienionej formie dotrwał do dziś. Został wzniesiony, na początku XVII wieku, przez Kazutoyo Yamauchiego , któremu Ieyasu Tokugawa przekazał władzę nad rejonem Tosa po bitwie pod Sekigaharą. Kōchi-jō króluje na górze Ōtakasa, a dwie rzeki, Kagami i Enokuchi, tworzą zewnętrzną naturalną fosę zamku, co sprawia, że położenie twierdzy jest faktycznie przepyszne.
Nie jest to szczególnie oblegane miejsce, Shikoku jest najmniej popularną japońską wyspą, a co dopiero samo jej południe. Byłam tu jedynym gaijinem, co sprawiło, że fotografowano mnie i otaczano atencją bardziej niż sam zamek. Spoglądano na mnie z ciekawością, zadziwieniem i strachem. Nie wiadomo, co też takiej istocie może wpaść przecież do głowy. Na wszelki wypadek może lepiej zostawić ją samą sobie. Dzięki temu wolno mi tu zatem było więcej. Snułam się i łaziłam gdzie chciałam, mogłam wylegiwać się i na trawnikach i na zamkowych pachnących matach. Gładzić cedrowe konstrukcje i moczyć nogi w ogrodowym oczku. Mogłam tańczyć na dziedzińcu i biegać przez zraszacze. Wykorzystałam wszystkie możliwości, żeby na końcu świata, bez jakiejkolwiek szansy na spotkanie „kogokolwiek kto zna kogokolwiek”, poczuć się i wybawić jak dziecko.
Unikalną cechą zamku Kochi jest to, że jego główna wieża (donjon) była wykorzystywana nie tylko do celów wojskowych, ale także jako rezydencja. W większości innych zamków władcy zwykle mieszkali w oddzielnych budynkach pałacowych, a nie w zamkowej twierdzy. Z wieży rozciąga się kapitalny widok. Wynagrodzi to każdemu trudy wdrapywania się na zamkowe stromizny, zwłaszcza w czasie wrześniowej oblepiającej aury. Chyba każdy uwielbia spoglądać w dół z najwyższego możliwego punktu. Niektórzy po prostu patrzą przed siebie. Ale nie ja. W każdym zamku czuję się jak ryba w wodzie. Powiedzmy to wprost: jak u siebie. Omiatam wzrokiem włości. Sprawdzam czy coś wymaga bieżących napraw albo ulepszeń. Przymykam oczy i patrzę w dal. Nie widzę wtedy zabudowań dzisiejszego miasta. Widzę stare drewniane zabudowania i piękną zieloną prowincję Tosa aż po same góry…
Tajfunowe wiatry i deszcze krążyły nad okolicą, jak każdego dnia. Cudowny był ten moment na zamkowej górze, kiedy wiedziałam, że TO NADCHODZI. W kilka chwil stalowo-błękitne chmury napłynęły z doliny i szczelnie otuliły zamek. W tym samym momencie lunęło tak, jakby pękło niebo. Ledwo zdążyłam znów wślizgnąć się do budynku. Strażnicy natychmiast zamknęli drzwi, żeby uchronić wszystko przed ulewą. Zapach deszczu. Zapach drewna. Zapach kamieni. Zapach mat. Zapach ziemi. Strugi wody uderzające o wszystko wokól. Tylko deszcz i wiatr. Najlepiej!
*reprodukcja to drzeworyt Masao Ido
2 thoughts on “Zamek Kochi”
Czy to tegoroczna podróż czy świeży post oparty na reminiscencjach?
stara podróż. wielce udana 😉