Wyraźnie zbierało się na deszcz. Wyglądałam przez okno kontemplując przetaczające się nad Kanazawą chmury, kiedy zadzwonił telefon.
– Co teraz robisz? – głos M był niecierpliwy i wyczułam, że nie oczekiwano tu mojej odpowiedzi – Na dworcu jest nasza grupa. Trzeba tam pójść. Kotaro nie dojedzie. Trzeba zabrać tych ludzi. Trzeba pokazać im miasto. Najlepiej dzielnice gejsz. Oni tam już są. Czekają. Zajmij się nimi, proszę.
– Dobra, lecę – odparłam – Co to za grupa? Czy oni są pierwszy raz w Japonii? Czy już coś widzieli? Skąd przylecieli? Amerykanie? Niemcy?
– eeeee – głos M tym razem wyraźnie się zawiesił – To Japończycy.
Kiedy tylko opanowałam stan przedzawałowy, ruszyłam na spotkanie. Porzucona grupa sterczała przed dworcem w zwartym szyku i szampańskim humorze.
– Domi-san! – wykrzyknął najwyższy mężczyzna – ale niespodzianka! To dla nas dodatkowa atrakcja, że mamy zagranicznego przewodnika i możemy mieć konwersacje po angielsku! Ile musimy dopłacić?
Dzień jednak zaczął się dobrze.
Kanazawa (金沢) była siedzibą klanu Maeda, drugiego najpotężniejszego klanu feudalnego po rodzie Tokugawa. Miała zatem odpowiedni potencjał, aby rozrosnąć się pod każdym względem i rywalizować z Kyoto i Edo (Tokyo). Powstał tu zacny zamek, jeden z najpiękniejszych w Japonii ogrodów – Kenrokuen, niezliczone świątynie, wspaniały dystrykt samurajów Nagamachi i, oczywiście, dzielnice gejsz. Podczas II wojny światowej Kanazawa uniknęła zniszczenia przez naloty i stare części miasta przetrwały w całkiem dobrym stanie, dlatego jest to prawdziwa atrakcja, nawet dla Japończyków.
Ruszyliśmy najpierw do Kazuemachi-Chayagai (主計町茶屋街) jednej ze starych dzielnic gejsz w Kanazawie. Ma ona cudowne położenie, na południowym brzegu rzeki Asano, między dwoma niedużymi mostami. To niby tylko kilka ulic, ale wszystko jest tu leciwe, autentyczne i pełne uroku. Moi podopieczni rozpierzchli się w okamgnieniu aby buszować bo małych alejkach między restauracjami, herbaciarniami i prywatnymi domami. Natychmiast zrobiłam to samo.
To miejsce jest spokojne, wręcz senne i bezludne. Właśnie tu chciałam zabrać najpierw moją dziarską grupę, żeby w pełni nacieszyli się ciszą i unikalną atmosferą, zanim przytłoczy ich rozgardiasz w następnym miejscu.
Nieduży deptak wzdłuż rzeki. Małe słodkie domki z drewnianymi fasadami. Kilka zaułków na tyłach. Pękate lampiony. Kilka małych knajpek z pysznościami. Płonące jesienne drzewa i… ten wszechobecny kolor – Benigara Kooshi – czyli czerwień indyjska. Znak rozpoznawczy gejsz z Kanazawy.
Kiedy pozbierałam i przeliczyłam moich rozentuzjazmowanych podopiecznych, ruszyliśmy przez most Asanogawa do najsłynniejszego, wschodniego dystryktu gejsz, Higashi-Chayagai, (東茶屋街). Chayagai to dosłownie Dzielnica Herbaciarni, a Chaya (茶屋) to ekskluzywny rodzaj restauracji/herbaciarni, w której gejsze zabawiają gości wyrafinowaną rozmową, tańcem i śpiewem. Główne miejsce dzielnicy to Higashi Kuruwa. Została założona w 1820 roku. Po obu stronach ulicy piętrzą się stare drewniane domy, z których każdy ma panelową fasadę i drzwi. To jedno z najbardziej sentymentalnych i klimatycznych miejsc w Kanazawie. Kuruwa była wabikiem dla tych, którzy lgnęli do wyższych sfer, zanurzonych w czystą radość i wszelkie przyjemności. To miejsce ludzi, którzy kochali przebywać w towarzystwie gejsz obeznanych w najwykwintniejsze japońskie sztuki piękne: koto (japońska harfa), shamisen (instrument trzystrunowy), taniec, youkyoku (pieśni Noh), ceremonia parzenia herbaty, tanka (31-sylabowe wiersze japońskie), haikai ( 17-sylabowe wersety).
Dziś dwie chaya są otwarte dla publiczności. W innych budynkach wzdłuż centralnej ulicy mieszczą się obecnie kawiarnie i sklepy. Jeden z nich, Hakuza, sprzedaje produkty z płatkami złota. To specjalność Kanazawy, w której nazwie jest złoto: 金. Hakuza ma niesamowitą salę do ceremonii parzenia herbaty (黄金の茶室, Ōgon no chashitsu). Jest całkowicie wyłożona złotem. Złoto i czerwień zawsze szły w parze – wygląda to zatem przepysznie. W wewnętrznym ogrodzie oklejono zaś złotem… jedną ścianę domu. W promieniach słońca naprawdę zapiera to dech w piersiach. Można tu skosztować specjałów ze złotem, kawy, herbaty, albo fasolkowych wyszukanych deserów. Oczywiście, że się skusiliśmy! Mnie poniosło też w sekcji z kosmetykami. Kupiłabym absolutnie wszystko. Wybór był wyjątkowo trudny, wyszłam jednak z konkretnymi zdobyczami.
Zajrzeliśmy też do dwóch oryginalnie zachowanych herbaciarni, Kaikaro i Shima. Wpadliśmy tam nagle i zupełnie osobno. Właśnie zaczęło padać. Moja ekipa wskoczyła do słynnej Kaikaro, ja wślizgnęłam się do Shimy. Kaikaro to działający do dziś dom gejsz, który jest otwarty dla zwiedzających w ciągu dnia. Nocą jest ekskluzywną chaya tylko dla zamożnych bywalców. Ma ponad 200-letnią historię i największą kubaturę. Ma też oczywiście pokaźne kimusuko, czyli duże, zakratowane panele, które wpuszczają słońce, ale uniemożliwiają osobom postronnym zaglądanie do środka.
Shima jest dużo skromniejsza, ale urocza. Schroniłam się na zadaszonej werandzie przy wewnętrznym ogródku. To maleństwo jest przepiękne. Idealne proporcje. Kolory. Natężenie światła. Kompozycja roślin. Elementy budynku w tle. Patrzeć i słuchać deszczu. Niech pada. Niech trwa.
Siedziałabym tak, urzeczona, do zamknięcia, ale nagle wparował najdzielniejszy z mojej grupy. Wyciągnął mnie siłą wskazując na niebo. Nadciągało coś konkretnego. Wcześniejszy deszcz, który zamierzaliśmy przeczekać w chaya, zamienił się w totalną ulewę, jak nic „trzydniówkę”. Zaczęłam niezdarnie szukać w torbie parasolki, a w tym czasie starsi państwo przywdziali już zawodowe sztormiaki i ruszyli pędem z powrotem, w stronę dworca. Kompletnie przemoczona, pobiegłam za nimi.
6 thoughts on “Kanazawa. W zaułkach gejsz”
Nie muszę, ani nie zamierzam Ci słodzić. Dobrze piszesz, albo innaczej :dobrze się to czyta. Przeczytalem kilkanascie wpisow na blogu, od tych najwczesniejszych . Dawkuję sobie kawalek co kilka dni. Podziwiam za wytrwałośc, dziekuje za przyjemność czytania. Dzięki za inspirację, myślę, że zabiorę się za swój blog.
Dzięks!
Dzięki, fajnie piszesz. Czytam to właśnie w drodze do Kanazawy i spróbuję odtworzyć Twoją trasę. Zazdroszczę mieszkania tutaj i świetnej znajomości języka i kultury. Przyjeżdżam tu, kiedy tylko mogę parafrazując myśl przewodnią Twojego bloga, powiedziałabym, że Japonia to nie miejsce, a stan umysłu. Odkąd przyjechałam tu po raz pierwszy, marzę i śnię o miejscach, które już odwiedziłam i o tych, które wciąż chciałabym zobaczyć. Dla mnie nie ma sensu jeździć na długie urlopy gdzie indziej, skoro jest Japonia 🙂
Dziękuję! Wspaniałej wyprawy!
Czy jest mozliwe w jeden dzien dojechac z Tokyo zwiedzic Kanazawe i wrócic tego samego dnia do Tokyo?
Nie. Lepiej przyjechać o świcie, zostać tam na noc i wrócić wieczorem następnego dnia.