Już dawno chodziło mi to po głowie, żeby pokazać Japonię inną. Nieco zgrzebną, szemraną, dekadencką. Zarośniętą, podniszczoną, przykrytą blachą falistą i okręconą kablami. Tak wyglądają wszystkie tropikalne miasteczka na całym świecie. Tak też wygląda stolica Okinawy, Naha (那覇市).
Oczywiście ma swoją dumną fasadę. Z rozświetlonymi miejscami pelnymi fajnych sklepów i knajpek. Czystą, gwarną, pachnącą egzotycznymi owocami i skarbami morza. Oficjalna wizytówka to Kokusaidori (国際通り). Ta największa turystyczna i handlowa ulica Naha, ciągnie się przez około dwa kilometry przez centrum.. Na początku było tu tylko kino, które zostało zbudowane przy pierwszej asfaltowej drodze, zaraz po wojnie. Jako jedyna rozrywka, ściągało wszystkich, a okoliczne biznesiki doklejały się do niego jak do miodu.
Przyjezdni kochają Kokusaidori, zwłaszcza po zmroku. Wystarczy jednak skręcić gdzieś w bok, żeby poznać nieoczywisty urok Naha.
Najpierw trzeba się przedrzeć przez streetowe bary i restauracje. Są otwarte do późna w nocy. Serwują wszelkie lokalne specjały. Każdy tu znajdzie coś dla siebie, bo można tu zdobyć i oryginalny okinawski udon, i ryż taco z wołowiną i sałaty z pysznymi lokalnymi glonami, mozuku i umibudo. Te ostatnie uwielbiam. W przeciwieństwie do gorzkiego ogórka goya, który jest tu obowiązkowym smakołykiem i można go kupić nadzianego na patyk.
Oprócz wszelkich tropikalnych soków, koktajli i lodów, warto spróbować, pod jakąkolwiek postacią, shikuwasa. To owoc. Niezwykle kwaśny ( nie da się wypić soku bez uprzedniego rozcieńczenia go wodą) W smaku i wyglądzie przypomina połączenie limonki z mandarynką. Shikuwasa zawiera dużą ilość nobiletyny, flawonoidu o ogromnej mocy przeciwutleniającej. Ma go w sobie każdy cytrus jednak tu znajdziemy go cztery razy więcej niż np. w pomarańczy, co czyni go jednym z wielu japońskich superfoods.
Z pełnym brzuchem, a może nawet będąc już nieco ożywionym piwem Orion, można ruszyć w dalsze zaułki. Z każdym krokiem mniej lamp i neonów. Za każdym zakrętem większa autentyczna „lokalność”. Klimaty są bardzo malarskie. Przydymione kolory, niejednolite faktury, mroczne światła, tajemnicze cienie. Deski, blachy, kable, rury. Oto prawdziwe, nieoczywiste oblicze Naha. Tu jest już miastem prawdziwym, nieustrojonym na pokaz, szytym na miarę swoich mieszkańców.
Następnego dnia wybieram się nieco dalej, w okolice Shuri. U podnóża zamkowego od wieków osiedlają się prawdziwi, rdzenni mieszkańcy Naha. Kręte uliczki, bujne tropikalne ogrody, skromne niewielkie domy. Tu już nie ma nic dla oczarowywania i uwodzenia odwiedzających. Tu też nie trafi nikt przypadkowy. Tu na nikim nie trzeba robić wrażenia. Tu każdy ma tylko to, co niezbędne. Wszak podobno oprócz błękitnego nieba nic już więcej nie potrzeba!
3 thoughts on “Naha nieoczywista”
Za każdym razem jak tu zaglądam czuję się, jakbym przekraczała jakąś niewidzialną granicę, która przenosi mnie w inny świat – to bardzo przyjemne odczucie. Ma Pani cudowny dar pisania.
Wszystkiego Japońskiego w Nowym Roku! 🙂
Dziękuję za ten opis! Wlasnie zatanawialam się czy warto odwiedzić Naha
i jakie wnioski? 🙂