Mam taką zasadę, że do odbudowanych w betonie zamków nie wchodzę, tylko oglądam je z zewnątrz. Czasem ją jednak łamię, zwiedziona jakąś pokusą. W Zamku Nagoya pokusa sama zamknęła się na cztery spusty. W ramach ambitnego projektu miasto przebudowuje główny donżonu zamku. Obecny, żelbetowy, przestał być dostępny dla zwiedzających w maju 2018 roku z powodu obaw o jego odporność na trzęsienia ziemi. Zaplanowano jego wyburzenie i postawienie czegoś bardziej przypominającego oryginał, czyli w drewnie. Cały projekt zostanie ukończony podobno przed 2032 rokiem, a dzisiejszy donżon zostanie zrównany z ziemią lada moment. Pognałam więc jeszcze go zobaczyć.
Zamek Nagoya (名古屋城, Nagoyajō) został zbudowany na początku okresu Edo jako siedziba jednej z trzech gałęzi rządzącej rodziny Tokugawa, Owari. Był jednym z największych zamków w kraju, a miasto wokół niego ostatecznie rozrosło się do czwartego co do wielkości miasta w Japonii i stanowiło jedno z kluczowych juku (miejsce postojowe) na trasie Minoji, łączącej trakty Tōkaidō i Nakasendō. Większość budynków zamkowych została zniszczona podczas nalotów w 1945 roku, a to, co możemy zwiedzać, to współczesne rekonstrukcje.
Ostatnie chwile, żeby pooglądać wielki donżon. Łącznie z kamienną bazą ma 56m wysokości i 6 kondygnacji. Prezentuje się faktycznie bardzo okazale, i jeśli odbudują tę formę w drewnie, to obiecuję, że specjalnie przyjadę to zobaczyć. Póki co, to betonowa skorupa, ze współczesnymi podziałami, kondygnacjami, windami i klatkami schodowymi, sprytnie obklejona na zewnątrz zdobieniami z epoki. Mimo, że wygląda z dołu bardzo zacnie, nie może się nijak równać z takimi wspaniałościami w oryginale jak zamek Himeji czy Matsumoto.
Pałac zamku Nagoya (Honmaru Goten), który jest uważany za jeden z najlepszych przykładów architektury Shoin w całej Japonii, został niedawno odbudowany przy użyciu tradycyjnych materiałów i technik budowlanych.
To oczywiście imponujące, jednak tchnie nowością do bólu. Doceniam oczywiście przepiękne detale architektoniczne, obłędne zdobienia i malowidła na przesuwanych drzwiach (fusuma). Jaskrawość farb i złoceń jest jedank zbyt świeża i nachalna. Rozumiem, że z czasem pokryje się szlachetną patyną, ale dziś jeszcze… no cóż…
Sale są faktycznie przepiękne. Olśniewają. Tak to z pewnością zawsze wyglądało. Tak też wygląda, kiedy patrzę na wprost. Tam, gdzie otwierane przesuwne ekrany ukazują zdobione wnętrza. Wraz z surowymi pustymi i przestrzennymi korytarzami musiało to robić niesamowite wrażenie. Teraz jednak rzeczywistość jest nieco inna:
Zdecydowanie wolę mniejsze, może nie tak bardzo imponujące zamki, ale takie, które zdecydowanie zachowały swojego pierwotnego ducha. Dlatego też, na przykład, słynny zamek w Osace zostaje ciągle przeze mnie niezdobyty, w imię wewnętrznego buntu.