Matsumoto kojarzy się głównie ( i bardzo słusznie) z przepięknym zamkiem, ale przy okazji oglądania słynnego Zamku Kruków warto odwiedzić też starą część miasta – Nakamachi.
Szanowni Podróżni zwykle przekraczają jedynie bramy zamku i kręcą się po uroczej Nawate-dōri (縄手通り), zwanej „Frog Street”. To charakterystyczny deptak z małymi sklepikami i knajpkami. Ulica zyskała swój przydomek w okresie Meiji po wybudowaniu świątyni Yohashira, dla której stanowi główne podejście. Szybko powstały tam stragany i sklepy, żeby ludzie, którzy wracają do domu po nabożeństwie, od razu mogli zrobić zakupy po drodze. Słowo wracać w języku japońskim (kaeru) brzmi fonetycznie identycznie jak słowo oznaczające żabę (kaeru) , co dało początek potocznej nazwie ulicy. Oczywiście pełno jest tam wszelakich żab!
Żeby jednak dotrzeć do Nakamachi-dōri (中町通り) trzeba przejść przez rzeczkę Metoba (女鳥羽川), która przecina centrum miasta. To też granica między turystycznym zgiełkiem a spokojem małych uliczek.
Nakamachi ma cudną kupiecką zabudowę, a stare budynki są naprawdę ładnie zachowane. To moje ulubione KURY czyli domy-magazyny. Mają charakterystyczne białe tynkowane ściany oraz masywne okna i drzwi. Tu, w okresie Edo, mieszkali kupcy miasta, a mocna konstrukcja budynków miała chronić towary przed pożarami. Dziś w pięknych kurach mieszczą się sklepy, restauracje, kafejki i ryokany. Są tu galerie, małe muzea i wiele butików z modą, rzemiosłem i meblami.
Charakterystycznym elementem są dolne kratkowane pokrycia domów zwane namako-kabe albo, w bardziej cudzoziemskiej wersji, namako-walls. To nie tylko piękne zdobienia, ale przede wszystkim praktyczna ochrona. Ponieważ tradycyjny japoński dom, zbudowany z drewna i papieru, był całkowicie niezabezpieczony przed ogniem i ulewami, to zapasy i wartościowe przedmioty przechowywano w specjalnych magazynach (po japońsku kura). Kura była również wykonana z drewna, ale ściany były pokryte gliną i wykończone tynkiem. W związku z tym ściany te były dość odporne na ogień, ale wrażliwe na deszcz. W czasie okresu Edo opracowano technikę, która rozwiązywała ten problem, okrywając ściany płytkami węglowymi, a szwy uszczelniając grubym wypukłym tynkiem. Dla mnie to ewidentnie kratka, ale moja wyobraźnia jest znów zbyt prymitywna w porównaniu do Japończyków, którym kojarzyło się to z… ogórkiem morskim czyli namako.
Dużo frajdy sprawiło mi kręcenie się po okolicy. Wszędzie było totalnie pusto, w odróżnieniu od zatłoczonych terenów zamkowych. Mieszkańcy przecinali uliczki głównie na rowerach, co nadawało okolicy sielski prowincjonalny charakter. Listopadowe słońce przepięknie wydobywało kontrast między starą zabudową i niebieskim niebem. No i te jesienne liście…! Pogoda zawsze sprzyja zuchwałym.