Klimatyczne miejsca w Naha rozrzucone są jak rodzynki w marnym ciastku, ale jednym z nich jest z pewnością przepiękny chiński ogród Fukushūen (福州園)
Z największą przyjemnością warto się tu zatopić na godzinę lub dwie, wśród obłędnych pawilonów, egzotycznej roślinności i wszechobecnej wody. Miejsce sprawia wrażenie starego i zabytkowego, jednak nic bardziej mylnego! Ogród został zbudowany w 1992 w ramach „przyjaźni japońsko-chińskiej”, ale, oszpecona i niemal zrównana z ziemią po II wojnie światowej, Naha tylko na tym zyskała.
Już wędrując wzdłuż zewnętrznego muru nie sposób oprzeć się pokusie i wspiąć do któregoś z okienek, żeby zerknąć do tajemniczego wnętrza ogrodu. Napięcie tylko rośnie!
Fukushūen powstał niemal w całości z wykorzystaniem surowców z chińskiego Fuzhou, przy pomocy tamtejszych najprzedniejszych rzemieślników i ogrodników. Zawiera wszystkie klasyczne elemeny, jakie powinien mieć ogród chiński: są więc i okalające mury, są rozmaite budynki, altany, pawilony i pagody. Są urocze zakamarki, przykryte bujną roślinnością i otulone oszałamiającą wonią kwiatów. Są skały i skałki, jakkby ukradzione z najsłynniejszych drzeworytów. Jest kilka mostków, co jeden, to bardziej urokliwy. Są nieregularne zielonkawe stawy zamieszkałe przez leniwe żółwie i wiecznie głodne karpie koi.
Kulminacyjnym miejscem jest wodospad, spływający z góry Ye, położony, spektakularnie naprzeciwko wejścia. Śmiałam się, że można „wycisnąć z niego wszystko”, obejść ze wszystkich stron, zobaczyć od góry i z dołu, prześlizgnąć się pod nim i zostać ochlapanym w jaskini.
Fukushūen to jeden z najpiękniejszych ogrodów, jakie widziałam w Japonii, jego urok i błogość trzeba po prostu poczuć. Dyskretne wody rzeczki Min łączą wszystkie stawy i podglądają brzuchy mostków. Miejscami można przez nią przeskakiwać lub przekraczać, po płaskich kamieniach. Pachnące soczyste brzoskwinie turlają się pod stopy, prosząc się bezczelnie o pożarcie. Pawilony i altany przynoszą upragniony cień i otwierają nową perspektywę na boski ogród, podsuwając piękne kadry. Każdy detal – płaskorzeźba, balustrada, donica, kamień na ścieżce – szczerze zachwyca. Już nie wiadomo, gdzie głowę przekręcić, gdzie się usadowić do kolejnego przepysznego zdjęcia, w którą pobiec stronę.
Na szczęście duch miejsca przejmie w porę inicjatywę, oszołomienie ustąpi miejsca cichemu spokojnemu zachwytowi. Faktycznie poczułam jak doskonała harmonia Fukushūen przenika do mojego wnętrza z każdym oddechem. Już tylko siedzieć. I patrzeć. I być.
2 thoughts on “Fukushūen – w chińskim ogrodzie”
Wyglada przepieknie. Jak tylko znajde 2-3 wolne dni, to wybiore sie go zobaczyc (choc zapewne pod koniec marca tak okazale nie bedzie sie prezentowal).
Warto! Myślę, że w marcu też będzie przepiękny. W końcu to Okinawa, powinno być już zielono 🙂