Do Kibitsu wybrałam się, aby ukoić zszargane nerwy po wizycie na zamku w Okayamie.
Chciałam zobaczyć wreszcie coś autentycznego. Zakamarki prefektury Okayama skrywają na szczęście wiele uroczych miejsc. I chociaż, zarówno moja cierpliwość, jak i dzień, chyliły się wyraźnie ku końcowi, zaświtała nadzieja. Właśnie wędrowałam do Kibitsu Jinja.
Sama droga była już małą nagrodą. Zielone pola wśród wzgórz. Wszechobecny zapach deszczu. Ciężkie kłosy ryżu ustrojone wielkimi kroplami. Stare drewniane rezydencje ukryte w dzikich lub wypieszczonych ogrodach. Omszałe kamienie. I schody. Wdrapałam się pod samą czerwoną bramę i dalej, ku świątynnym zabudowaniom.
Kibitsu Jinja (吉 備 津 神社), niegdyś główna świątynia starożytnego Królestwa Kibi, jest najważniejszym sanktuarium w regionie oraz siedzibą Kibitsuhiko, bóstwa i legendarnego księcia – w jednej osobie. Kibitsuhiko został zesłany na te tereny by pokonać przeokrutnego demona Ura, który mieszkał w zamku w pobliskich górach. Pozostałości kamiennych fortyfikacji o nazwie Kinojo są tu do dziś.
Książę Kibitsuhiko założył obóz w miejscu, które jest teraz świątynią Kibitsu. Decydująca potyczka między naszymi bohaterami to prawdziwa gonitwa. Książę ugodził Urę strzałą w oko, ale ten zamienił się w bażanta i uciekł. Kibitsuhiko zamienił się wtedy w jastrzębia i gonił go. Niemal dopadł potwora, strącił go nawet do rzeki, ale wtedy Ura przemienił się w karpia i próbował czmychnąć. Na to Kibitsuhiko zamienił się w kormorana i wreszcie był w stanie pokonać demona i zabić. Uważa się, że ta opowieść jest pierwowzorem słynnej japońskiej legendy o Momotaro, Brzoskwiniowym Chłopcu, gdzie występuje postać Kibitsuhiko-no-mikoto.
Data założenia świątyni nie jest znana, ale wiadomo, że główny budynek został zniszczony przez pożar co najmniej dwa razy w przeszłości, a obecny istnieje w dzisiejszej formie z 1425 roku. Honden-Haiden jest skarbem narodowym i jedynym zachowanym wzorem architektury kibi-zukuri. Jej piękny podwójny dwuspadowy dach z charakterystycznymi rogami na zwieńczeniach góruje nad okolicą. Takim wyglądem zadziwiają nas prawdziwie stare i prawdziwie japońskie świątynie, jak na przykład Ise czy Izumo Taisha.
Główna kaplica wciąż ma halę Kamadono, tradycyjnie przygotowywaną do składania ofiar z żywności dla kami. Zgodnie z legendą, głowa demona Ury została pochowana pod piecem, a sala i piec są teraz używane do rytuału wróżenia, zwanego Narukama-shinji. Na czym to polega? Główną rolę odgrywa tu naczynie z parującym ryżem. Dźwięk, który się z niego wydobywa decyduje o tym, czy będziesz miał dobrą czy złą fortunę. Legenda głosi, że pewnego dnia Ura (a w zasadzie jego odcięta głowa, ukryta pod piecem) zaczął nagle złowrogo jęczeć spod garnka, w którym właśnie gotowano ryż. Hałas, który można zatem usłyszeć podczas rytuału, to głos demona. Oczywiście nie będzie to dobra wróżba. Ja traktuję japońskie przepowiednie śmiertelnie poważnie, nie zaryzykowałabym takiej konfrontacji z własnym losem. Zdjęcie Narukama-shinji pochodzi z oficjalnej strony świątyni.
Zamiast czekać z bijącym sercem na wyrok spod kotła, wolałam się udać na przyjemny spacer wokół świątyni. Najpierw zanurzyłam się w cudowny zadaszony korytarz łączący pomniejsze budynki. Wznosi się łagodnie to w górę, to w dół i ma prawie 400 metrów! Ciągnie się wzdłuż świątynnego wzgórza, wśród kamiennych latarni i wszechobecnej zieleni.
Nagle, po drugiej stronie zaczyna nieśmiało kusić malowniczy zakątek z tajemniczymi zabudowaniami i lśniącą wodą. Przyciąga jak magnes. Nie mogę wytrzymać – na chwilę porzucam majestatyczną Kibitsu Jinja i biegnę ku lustrzanej tafli. To teren Uka Shrine i świątyni Fugenin. Czarodziejski ogród, staw i małe wysepki. Przepiękne miejsce spowite niebiańskim spokojem i, podobno, aurą bogactwa. No wreszcie! Aż zacieram ręce na myśl o długo oczekiwanym darze niebios, zesłanym mi przypadkowo w tym dziwnym miejscu. A więc niespodziewanie, na japońskiej prowincji, doczekałam się bogactwa… Kiedy zaczynam jednak dokładnie rozglądać się, entuzjazm opada z wielkim hukiem. Co za sytuacja! Być o krok od bogactwa, w siedzibie Boga Biznesu i zastać wszystko zamknięte na amen! Żadnej możliwości kupienia jakiegokolwiek amuletu, ogrzania się w świetle złotego ołtarza! Dotknięcia fortuny. Nic! A było już tak blisko.
Wracam do Kibitsu, żeby pokręcić się jeszcze na tyłach świątyni. Odkrywam nieduży przepiękny ogród pośród białych budynków. Zieleń jest tu absolutna, a rośliny przycięte z uwagą, ale bez obsesji. W sadzawce pływają kolorowe karpie. Szum wody rozlega się z kilku stron, czy to za sprawą małych strumyczków, czy to echa. Siadam na kamiennej ławeczce i zastygam. Proste rzeczy cieszą najbardziej. Móc patrzeć. Móc słuchać. Móc odczuwać radość. Napełniać się spokojem. Proste piękno odciska swój ślad na zawsze. Nie pozwala zapomnieć. Nie pozwala już potem na tanią krzykliwość. Hałaśliwą bylejakość.
Zachodzące słonce przywołuje lekki chłód. Rogi świątyni jeszcze ostro rysują się na tle resztek błękitu, ale niedługo i one utoną w mroku. Ta świątynia była tu „od zawsze”. Tak to musiało wyglądać od stuleci. W IV wieku Równina Kibi (吉 備 路, Kibiji) była centrum Królestwa Kibi, starożytnego klanu, który kontrolował wiele terenów współczesnej prefektury Okayama i którego moc rywalizowała z dominującym klanem Yamato, z ziem dzisiejszej prefekturze Nara. Można teraz puścić wodze wyobraźni, albo podpytać trochę, o stare czasy, czcigodne bóstwo Kibitsuhiko-no-mikoto.