Niewiele jest powodów, dla których można odwiedzić Susaki, ale z pewnością możemy zaliczyć do nich sprawy kulinarne. Zostałam wysłana tam, przez Panią T, po nóż i sos sojowy.
Wyjątkową popularność Susaki-shi (須崎市) odzwierciedlała już ilość pasażerów w pociągu, jednak na miejscu też nie spotkałam żadnych mieszkańców. No cóż, widocznie pięknie położone japońskie nadmorskie miejscowości muszą być wyludnione w środku lata. Samotnie krocząc pustymi ulicami miasteczka, zastanawiałam się czy może jestem ostatnią osobą, która nie wie o:
a) jakimś ogromnym skażeniu terenu
b) nadciągającym tsunami
c) grasującym seryjnym mordercy
d) lądowaniu kosmitów
Im głębiej w miasteczko, tym bardziej nie polepszało się. Gdzie oni wszyscy są?…
Na szczęście miałam jasno określone cele, i z kartką w ręku, śmiało do nich zmierzałam. Punkt pierwszy to wytwórnia sosu sojowego.
Sos sojowy można oczywiście kupić w Japonii na każdym kroku, ale starsi mieszkańcy mają swoje ulubione lokalne wytwórnie, a jeśli mogą bezkarnie wysłać do nich swoich uczniów, bez wahania to uczynią. Najwłaściwszy sos musiał zatem pochodzić z manufaktury Marukyou (Marukyou miso shouyu jouzousho (丸共味噌醤油醸造所) założonej w epoce Taisho. Cudne drewniane budynki pamiętały z pewnością pierwszych właścicieli, przyjemnie jest odwiedzać takie miejsca. Pięć buteleczek dla Pani T. od razu wskoczyło do torby, ale dorzuciłam jeszcze jedną dla siebie. Sos sojowy, który jest produkowany w prefekturze Kochi od ponad 100 lat, wart będzie chyba zabrania do Warszawy.
Drugie zadanie to nóż. Tu już trudniej. Trzeba odszukać manufakturę Pana Sakody.
Sakodahamono (迫田刃物, ) jest znane nie tylko w regionie i nie tylko w Japonii. To noże przez wielkie N. Rodzina Sakoda produkuje proste japońskie ostrza, używając stali Aogami Super z okładziną ze stali nierdzewnej, a większość prac wykonuje ręcznie, w tym szlifowanie ostrzy pilnikiem. Używa się tu czterech różnych kamieni, a ostateczny proces odbywa się też za pomocą kamienia naturalnego.
Pan Tsuyoshi Sakoda ( syn założyciela Haruyoshi Sakody) uśmiecha się i podaje mi pięknie opakowany przedmiot.
– To ten. Dobry nóż do warzyw. Był zamówiony.
Za „dobry nóż do warzyw” zostawiam równowartość ponad 900zł. Chyba za bardzo unoszę przy tym brew, bo Pan Sakoda chowa uśmiech i głośno dodaje:
– to nóż robiony techniką TOSA-UCHI-HAMONO, która ma ponad 400-letnią tradycję!
Kłaniam się na to najbardziej uniżenie jak potrafię. Pan Sakoda objaśnia technikę z użyciem kamieni, gestykulując przy tym tak zawzięcie, że tylko podkreśla to moją ignorancję.
Uff. Zadania wykonane. Droga od Pana Sakody prowadzi mnie w dół, nad zatokę. Tego trzeba mi było. Cisza i spokój. Oczywiście nikogo jak okiem sięgnąć. Siadam na kamienistej plaży i gapię się w dal. To są te proste, czyste chwile, kiedy po prostu odczuwa się, że się JEST. Nic więcej. Być, patrzeć, oddychać. Cieszyć się swoim istnieniem i istnieniem cudnych tajemnych zatok, gdzieś na końcu (japońskiego) świata.
Patrząc na rozległy Ocean Spokojny i zanurzając stopy w ciepłych wodach wokół Susaki przypominam sobie, że są przepełnione wspaniałymi owocami morza. Oj zjadłabym coś. Pani T. wspominała, że na tyłach świątyni Hosshoji znajdę miejsce, które ukoi moi podniebienie. Pędzę. Świątynia wydaje się zamknięta na cztery spusty. Obchodzę ją ze wszystkich stron, aż w końcu, zza zamkniętych okiennic słyszę głos:
– Domi-san, to ty? Dzwoniliśmy do Pana Sakodo, dawno od niego wyszłaś, już myśleliśmy, że nie przyjdziesz!
Okazuje się, że japońskie śledzenie anologowe dorównuje wszystkim nowoczesnym systemom. Pani T. zadbało o to, wysyłając mnie do Susaki. Na szczęście też o pyszną ucztę w sekretnym miejscu nieopodal świątyni.
Katsuo no tataki to typowe danie z prefektury Kochi. Główną role odgrywa tu bonito, czyli tuńczyk pasiasty (Katsuwonus pelamis) świeżo wyciągnięty z wody. W dniu połowu bonito jest grillowane na słomie i na mocnym ogniu, w bardzo szczególny sposób. Opiekane jest na zewnątrz, a surowe wewnątrz. Podawane jest z siekanymi warzywami i odrobiną soli. To jest tak smakowite, że zjadam wszystko, co dostałam na talerzu, mimo, że wcześniej deklarowałam „tylko jeden kawałek na spróbowanie”. Życie jest pyszne!