Rzeczy i wydarzenia są takie, jaką im nadajemy rangę.
Doskonale to zrozumiałam w Japonii, zwłaszcza rozglądając się na szlaku, podczas wycieczek w góry.
Niektórzy traktują taki wypad odświętnie. Wyjątkowo. Przywdziewają traperski strój, przypinają ekwipunek. Mają niesamowite czapki, zawodowe termosy, kijki. I jest to niezależne od wieku, kondycji czy pochodzenia. Jedynym kluczem jest status, jaki chcą nadać temu wydarzeniu. Może właśnie jest to ranga „Niesamowitej Wyprawy Miesiąca”. Wtedy zasługuje na odpowiednią oprawę, na podkreślenie strojem i przygotowaniem się, że jest to coś extra. Coś odmiennego od pozostałej codzienności. Od zwykłego spaceru po parku i po wzgórzu w sąsiedztwie.
Często „nasi” przewracają znacząco oczami widząc Japończyków wystrojonych barrrdzo górsko, napotkanych na różnych szlakach. Tak, są inni. Tak, nie każdy ma ochotę wbiegać wszędzie w zwykłym tiszercie i powiewających porciętach. A przecież nie tak trudno też zrozumieć, że naród, który ma osobne kapcie do kibelka, chce i potrzebuje mieć też osobny strój na podmiejskie wycieczki.
My, którzy faktycznie już wszędzie chodzimy w tiszertach i trampkach, u których szary dres już dawno wkroczył na salony, nie możemy nagle zrozumieć, że inni celebrują swoje małe wydarzenia najpełniej jak tylko potrafią, odmienną garderobą też. My, którzy ubrania domowe i sportowe nosimy już na każdą okazję, tłumacząc to luzem, nowoczesnością, nonszalancją i wygodą, zapominamy, że wciąż istnieją tacy, którzy ciągle chcą mieć jednak osobny strój codzienny i weekendowy. Ba! Wyprawowy!
Zamiast wyśmiewać się z, uzbrojonych po zęby w sprzęt trekkingowych, Japończyków patrzę na nich z podziwem. Że właśnie nadają oprawę swoim drobnym wycieczkom. Wyobrażam sobie, jak planują je wspólnie w domu, a potem wyciągają z najgłębszych zakamarków „specjalistyczny sprzęt”, cmokając przy tym i kręcąc głową. Z czułością oglądają kurtki i buty, czyszczą, sprawdzają czy wszystko działa i pasuje. Przygotowują mapy, plecaki i termosy. Dzięki temu ich wyprawa, ich weekend, trwają dłużej, emocje narastają powoli, by w pełni rozkwitnąć właśnie na szlaku.
Przypominam sobie, że podobnie szykowaliśmy się w czasach studenckich i – faktycznie – wtedy każdy wypad pozostawał w pamięci i w sercu jakoś dłużej. Nie biegaliśmy, nie ścigaliśmy się sami ze sobą i kolejnymi punktami do zaliczenia. Nie robiliśmy w amoku tysiąca zdjęć. Bo rzeczy i wydarzenia są takie, jaką im nadajemy rangę.