CodziennośćZwyczaje

Kiku Matsuri. Listopadowa chryzantema

Listopad – chryzantema. Uwielbiam to skojarzenie, uwielbiam te kwiaty. Nigdy nie mogłam pogodzić się z ich cmentarnymi konotacjami. Od dziecka czułam, że nie zasłużyły na taką degradację, że to jakaś przepotworna zmowa, z premedytacją zacierająca zupełnie inne, tajemne znaczenie chryzantemy. Z pewnością „jakieś zupełnie odwrotne”.

Na szczęście istnieją dalekie zakamarki świata, gdzie ta niesamowita roślina zajmuje swoje właściwe miejsce. Szesnastopłatkowa złota chryzantema (kiku-mon) to znak rodziny cesarskiej, i tylko sam cesarz, zasiadający na chryzantemowym tronie,  ma prawo używać w swej  pieczęci chryzantemy,  z szesnastoma płatkami, i kolejnymi w tej liczbie brzegami wychylającymi się spoza głównego kwiatu. 

Chryzantema  (kiku 菊) jest symbolem siły, długowieczności i dostojeństwa. Spokojne, powolne i regularne rozwijanie się jej płatków, to naturalne odbicie doskonałości.  Konfucjusz sugerował, że właśnie ten proces powinien być obiektem medytacji.

To kwitnące cudo zostało udomowione przez Chińczyków w celach leczniczych. Około VIII wieku  chryzantemy ozdobne zostały wprowadzone do Japonii, gdzie od tamtej pory są dumą sztuki ogrodniczej. Jesienią, w 1878 roku, cesarz Meiji po raz pierwszy zorganizował przyjęcie specjalnie po to, aby pokazać przepiękne chryzantemy wyhodowane przez swoich ogrodników. Wkrótce utworzono dużą szkółkę wyłącznie w celu uprawy chryzantem na cesarskie pokazy, a w 1929 r. miejsce imprezy zostało oficjalnie przeniesione do Shinjuku Gyoen, gdzie odbywa się do dziś. Przez ostatnie 100 lat ogrodnicy tego ogrodu doskonalili sztukę uprawy chryzantemy aby uzyskać niesamowite rezultaty. Wyjątkowa, niegdyś ekskluzywna impreza samego cesarza, jest dziś otwarta dla każdego. Odbywa się co roku w listopadzie, właśnie w ogrodzie Shinjuku Gyoen. Jeśli będziecie wtedy w Tokyo, absolutnie nie przegapcie Kiku Kadan-ten!

Każdej jesieni wspaniałe wystawy chryzantem,  kiku-matsuri (菊祭 ), odbywają się w całej Japonii. W każdym zacnym parku i przy każdej znanej świątyni. Ja najbardziej lubię te, które można oglądać w ogrodzie Sankeien w Yokohamie  i przy świątyni Shinshō-ji w Naricie. Zawsze staram się odwiedzić jedno z tych miejsc. Chryzantemy rozstawione są w kilku otwartych pawilonach – uwaya i pogrupowane według rodzajów. Te pojedyncze wsparte są na dziwacznych parasolkowatych drucianych szkieletach, niby-lepiej eksponujących kwiatostany. Rozumiem to i szanuję, ale przepotwornie przeszkadza mi to w kontemplacji, a tym bardziej, w robieniu zdjęć. Korci mnie zawsze, żeby uwolnić biedne chryzantemy z tych sztywnych gorsetów i pozwolić im wreszcie odetchnąć. Jestem przekonana, że pachniałyby wtedy jeszcze bardziej, a nawet mogłyby zacząć mruczeć. Tak. Zwłaszcza te najbardziej puchate.

 

 

  

Mam swoją strategię oglądania wystawy. Najpierw oceniam rozmiar, usytuowanie i liczbę pawilonów. Omiotę wzrokiem, szybko przepatrzę wszystko. Co jest. Co rzucili. Co my tu mamy. Docenię. Pocmokam. Tak, tak, zawsze i niezmiennie, pozachwycam się przepięknymi chryzantemami, wyhodowanymi z pomocą sekretnych technik, opracowywane przez ogrodników przez ponad 1500 lat. Sprawdzę gatunki. Pokiwam głową. Przeciągle wycedzę przez zęby : oogiku! (duży kwiat chryzantemy!) Kiedy wszyscy już zobaczą, że właśnie mają przed sobą niebylejakiego znawcę, przejdę do sprawdzania kategorii. Wszystko musi się zgadzać. Najbardziej popularne gatunki muszą zostać odfajkowane: edogiku (kwiat Edo), kotengiku  (klasyczny kwiat), osugi, kopułowe, i te, w stylu poduszki. Dodatkowo zawsze oczywiście muszę rzucić okiem na chryzantemowe bonsai (miniaturowe drzewa), w tym kogiku-bonsai, ozukuri (tysiąc kwiatów) i ułożone w kaskadowym stylu kengai. Oczywiście. Tu warto bardziej pocmokać i lekko pomruczeć.

Na bardziej wykwintnych wystawach będą jeszcze dodatkowo „pańskie gatunki”. W okresach Heian i Kamakura powstały wyjątkowe kwiaty oparte na charakterystycznym japońskim odczuciu estetycznym. „Saga Chryzantema”, która ma płatki przypominające pędzel, uprawiana była wyłącznie w świątyni Daikakuji w Kyoto, a „Chryzantema Ise”, z opadającymi płatkami, w Ise Jingu. Jeśli uda mi się rozpoznać któryś z arcyjapońskich gatunków, i mam ochotę błysnąć że hej, staję za plecami jakiegoś japońskiego oglądacza i cichutko mruczę: „mmm, to chyba saga-chryzantema, czyż tak?” Oglądacz zwykle podskakuje wtedy jak rażony prądem: „Tak tak! W rzeczy samej!” Jego zachwyt i podziw jest nieudawany. W glorii i chwale Wytrawnego Znawcy Chryzantem mogę teraz z czystym sumieniem oddalić się do sekcji moich ukochanych kwiatów –itogiku. Mają wąskie rurkowate płatki, które cudownie zawijają się na końcach. Są sprężyste i niesforne. Jestem przekonana, że w nocy gimnastykują się, rozprostowują swoje małe ramionka, a potem szybko zwijają je w serpentynki. W dzień, kiedy je oglądamy, śpią. Zastygają w swoich pozach pośrednich, z płatkami w takim stopniu zwinięcia-rozwinięcia, jak właśnie je przyłapały pierwsze promienie słońca. 

 

 

 

 

One thought on “Kiku Matsuri. Listopadowa chryzantema

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *