Do Sagi przywiodły mnie interesy… ale skoro już się tu znalazłam postanowilam oczywiście zobaczyć miejscowy zamek.
Saga (佐賀) była stolicą domeny feudalnej Saga w okresie Edo, a także największym miastem byłej prowincji Hizen. Tutejszy zamek znajduje się na liście „Stu Zamków Japonii” i jest największym zrekonstruowanym drewnianym budynkiem w kraju, o łącznej powierzchni 2500 m². Szykowałam się więc na wspaniałe doznania.
Najpierw trzeba było tam dotrzeć. Marcowe słońce nie zapowiadało „na oko” tak wysokiej temperatury jaka jednak nas uraczyła tego dnia. Po 15 minutach marszu byłam już więc spocona jak mysz i objuczona kurtką puchową, swetrem, szalikiem i innymi bambetlami, które ściągałam z siebie co kilka kroków. Miałam jeszcze przed sobą jakieś pół godziny do celu, ale już odechciało mi się wszystkiego. Tylko wizja niesamowitego zamku trzymała mnie na nogach. Wlokłam się więc dzielnie. W pewnym momencie zorientowałam się, że doszłam już do całkiem potężnej fosy, najpewniej zamkowej, ale po zamku nie było śladu. Wszędzie współczesne budynki. Poczułam jak krew, ze złości, odpływa mi do nóg, ciśnienie rośnie, a gorąc staje się nie-do-wytrzymania. Gdzie jest, u licha, zamek! Jeszcze raz odpaliłam mapę w telefonie i… okazało się, że jest gdzieś w najodleglejszym kącie zamkowego terenu. Czyli kolejny kilometr w niespodziewanym upale z gratami. O bogowie!
Zamek Saga (佐賀城, Saga-jō) to jeden z nielicznych zamków w Japonii zbudowany na równinie, a nie osadzony na wzniesieniu, na kamiennej podstawie. Oryginalna konstrukcja obejmowała pięciokondygnacyjny donjon otoczony systemem fos o szerokości 80 metrów. Co niezwykłe, fosy nie są zwieńczone kamiennymi murami, ale ziemnymi wałami, które są wystarczająco wysokie, aby ukryć wewnętrzne fortyfikacje. Na tych wałach posadzono również sosny i kamfory, aby zapewnić dodatkowe ukrycie, co nadało zamkowi przydomek „Zanurzony Zamek” (沈み城, Shizumi-jō). Jak już wiadomo, nie to było powodem, dlaczego nie mogłam go znaleźć.
Kompleks powstał w XVI wieku i spłonął w pożarze jakieś dwieście lat póżniej. Nabeshima Naomasa, daimyō z klanu Nabeshima, domeny Saga, w ciągu dwóch lat zdołał go odnowić i wprowadzić się Finalnie zamek znowu spłonął. Dziś jest tu tylko rekonstukcja i to w ułamku dawnej posiadlości. Jeśli zatem ktoś wybierałby się do Sagi specjalnie po to, żeby oglądać zamek, niech zawraca od razu na starcie. Od 1874 r. teren zamkowy zajmują głównie współczesne budynki: sąd, siedziba prefektury, telewizja, muzeum, gimnazjum i co tam komu potem wpadło do głowy. Resztki zamku, a w zasadzie replika resztek zamku są w najdalszym zakątku dawnego terenu. Dotarłam tam tam wściekła, spocona, objuczona i rozczarowana. Godnie wyglądała tylko zamkowa brama. Może kawałek muru. I kaligrafia. Resztę zaszczycę milczeniem.
Potem czas na wizytę w świątyni i kupno amuletów. To zawsze poprawia mi humor. Saga Shrine (佐嘉神社) nie jest na szczęście tylko „kolejną świątynią”. Jest to sanktuarium Bekkaku Kanpeisha (別格官幣社), co oznacza, że jest szczególnie godne uwagi, ma znaczącą historię i powiązania cesarskie. Poświęcone jest 10. i 11. władcy Nobeshima, domeny Saga. Widać to już po symbolach: są i cesarskie herby i znaki rodu Saga. To spory teren ma kilka pomniejszych świątyń i piękne położenie. Otulone kanałem Matsubara ziemie świątynne emanują spokojem. Wszędzie kwitną już wiśnie. Róż pierwszych kwiatów i nieśmiała zieleń zapowiadają wiosnę. Staruszek, który fotografuje kwiaty pyta mnie czy widziałam już stare rezydencje w okolicy. Dziś dzień otwarty. Aż podskakuję z wrażenia. Tak fatalnie rozpoczęty dzień, w atmosferze niby-zamku, ma szansę zakończyć się świetnie.
Najpierw idę do Rezydencji Koga. Została zbudowana w 1884 roku jako dom założyciela i prezesa Koga Bank. Zachwyca już od przestąpienia progu bramy. Cudowne wejście ze spadzistym dachem. Piękne „przetarte” kolory wewnątrz. Uroczy wewnętrzny ogród. Prosty rozkład. Pachnące maty tatami. Cudne detale. Budynek jest doskonałym przykładem rezydencji wyższej klasy z epoki Meiji. Mieszkałabym!
Rezydencja Fukuda położona jest wzdłuż „Torikouji”, która kiedyś była buke-chi, czyli dzielnicą samurajów. Nieopodal starej drogi cukrowej Nagasaki. Rodzina Fukuda była bardzo przedsiębiorcza i prowadziła wiele firm. Budynek jest w doskonałym stanie i odzwierciedla japońską architekturę w szczytowym okresie okresu Taisho. W środku najbardziej ujmuje mnie łazienka. Prosta, surowa, na swój sposób współczesna, arcyminimalistyczna. Dom ma piękny ogród oddzielony od głównego budynku długą przesuwaną szklaną ścianą. Już sama nie wiem czy siedzieć na matach i gapić się na ogród czy wyjść do ogrodu. W końcu wybieram to drugie.
Przechadzam się jeszcze po starej dzielnicy, zaglądam, gdzie można wejść. Nasycam oczy niewymuszonym pięknem. Powoli zmierzam do wyznaczonego sekretnego celu. W garści mam zwiniętą kartkę papieru z mapką-adresem. Wydaje mi się, że to gdzieś tu. Z jednego z domów macha do mnie nieznajomy mężczyzna. Na kimonie ma herby Saga (Nabeshima). Wie, że się nie pomylił. Jestem jedyną nie-Japonką w okolicy. W dodatku z karteczką w ręku. Po godzinie wychodzę z naręczem kimon i torbą ceramiki. Do mojego domu zaś będzie płynąć piękna komoda pokryta czerwoną laką. To wszystko dzięki temu, że Rodzina wyprzedaje dziś część swoich dóbr.