Nie wiem, co za szatańska siła pchnęła mnie z początkiem tajfunu na klify Tojinbo!
Pogoda psuła się już od poprzedniego popołudnia, ale ja uparłam się oczywiście, żeby zobaczyć niesamowite skaliste wybrzeże. Zaplanowałam to przecież już miesiąc temu, więc nic nie mogło mi stanąć na drodze. Nawet to, że ciężkie stalowe chmury zawisły nad Fukui i zdecydowanie nie wróżyły nic dobrego. Nikt nie chciał mi towarzyszyć w wyprawie. „Właśnie budzą się demony i duch przeklętego mnicha. Wyjrzyj przez okno. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wyruszy dziś nawet w stronę Tojinbo”
Coś w tym chyba było, bo w autobusie, sunącym w strugach deszczu, byłam absolutnie sama. Kierowca, dowiedziawszy się, gdzie jadę podniósł brwi tak wysoko, że aż czapka przesunęła mu się na tył głowy. Potem już nawet nie spojrzał w moją stronę. Lepiej nie mieć do czynienia z wariatami.
Tōjinbō (東 尋 坊) to mniej więcej kilometrowy odcinek surowych bazaltowych klifów ciągnący się wzdłuż wybrzeża Morza Japońskiego. Niesamowite urwiska wznoszą się na wysokość 30 metrów nad wodą, a spektakularne formacje skalne należą do najbardziej unikalnych, podobne można zobaczyć jeszcze tylko w dwóch miejscach na świecie i nigdzie indziej w Japonii. Wyglądają jak grupy wielokątnych kolumn albo pnie zbutwiałych drzew. Skały zostały pierwotnie utworzone około 13 milionów lat temu, w epoce miocenu, na skutek różnych aktywności wulkanicznych, a ich obecna forma to zadziwiająca zerodowana mieszanka magmy i skały osadowej.
Podobno Tojinbo to bajeczny szlak spacerowy, gdzie zwiedzający rozkoszują się cudownymi widokami skał skąpanych w słońcu i morzu. Podobno. Kiedy przybyłam na miejsce lało tak, że prawie nic nie było widać, a wiatr huczał tak głośno, że ledwo słyszałam sprzedawcę w jedynym otwartym sklepiku, który stanowczo odradzał mi marsz w stronę klifów. Przeciwdeszczowa kurtka przestała spełniać swoje zadanie zanim zrobiłam sto kroków, a parasol został połamany chwilę potem. Było mi już wszystko jedno, autobus powrotny miał i tak przyjechać najwcześniej za półtorej godziny, postanowiłam więc iść przed siebie. Gdy dotarłam w pobliże linii brzegowej, demony chyba już były rozbudzone do szaleństwa, wiatr nie pozwalał ustać i czułam, że każdy następny krok przybliża mnie do zniknięcia w burej mokrej otchłani.
Podobno całą okolicę można zobaczyć z nabrzeżnej wieży. Podobno. Nic i tak nie było widać dalej, niż na wyciągnięcie ręki, a sama wieża trzeszczała tak złowieszczo, że byłam pewna, że runie w ciągu najbliższej godziny. Nie chciałam być wtedy w pobliżu i postanowiłam ruszyć w prawo, podobno łagodniejszą ścieżką w stronę wyspy Oshima. Podobno. Nie ryzykowałam zejścia ani centymetr poza wyznaczoną ścieżkę. Nogi i tak ślizgały się niemiłosiernie w stronę przepaści. Nawet nie zrobiłam żadnego zdjęcia. 300 procent koncentracji! Podobno po drodze można podziwiać nadmorską scenerię, dziką przyrodę i unikalne gatunki fauny i flory. Podobno. Flora zalana była po kolana, fauna ukryta w jakiś jamach, a ja i tak nie widziałam nic więcej niż metr przed sobą. Miałam przemoknięte buty i bieliznę, woda ciekła mi strużkami po twarzy, chciałam już tylko dotrzeć do wyspy. Najlepiej w całości i mimo wszystko lądem. Udało się. Długi czerwony most obwieszczał dotarcie do celu. I wtedy stał się cud. Demony doceniły chyba trud ( i oczywiście niebywałą odwagę) samotnej, przemokniętej do kości, podróżniczki. Woda przestała wylewać się strumieniami przez pęknięte niebo. Wiatr osłabł na tyle, że można było wejść na most. Powoli, po śliskich deskach, człapałam w stronę małej wysepki, która wyłaniała się z wszechobecnej szarości. Wiedziałam, że jest tam mała świątynia i mała latarnia morska, ale nic nie wiedziałam o mieszkających tam duchach. Jeśli przekroczysz czerwony most o północy, duchy natychmiast spróbują cię złapać i wciągnąć do morza, a jeśli będziesz spacerować po wyspie w kierunku przeciwnym do ruchu zegara, zostaniesz przez nie przeklęty i przedziwne, a nawet przerażające rzeczy zaczną przytrafiać ci się wkrótce potem.
Z pewnością spotkałoby mnie coś takiego, ale pogoda zaczęła się znów psuć, więc kiedy tylko postawiłam nogę na wyspie, natychmiast zawróciłam. Biegłam z powrotem, w kierunku trzeszczącej wieży. Demony znów otworzyły niebo. Woda lała się w dół, po wszystkim, co napotkała, ale kiedy dotarłam do klifów, po raz kolejny poznałam litość. Apokalipsa zamieniła się w zwykły deszcz. Nieustępliwy, ale pozwalający… spacerować. Tak, w porównaniu z tym, co spotkało mnie wcześniej, to była całkiem spacerowa pogoda!
Przechadzałam się zatem wzdłuż niesamowitych przepaści i cypli. Wreszcie mogłam podziwiać przepiękne skały i bezkres morza. Deszcz padał bez przerwy, ale już dawno nie miałam na sobie nic suchego, więc nie mogłam przemoknąć bardziej. Oczy błądziły po brunatnych geometrycznych kształtach skał, wypatrywały największych przepaści. Szukałam miejsca, gdzie legendarny mnich Tojinbo runął w dół, w morską czeluść. Jedna wersja opowieści mówi, że leniwy i przekupny duchowny został zrzucony do morza przez oburzonych miejscowych rybaków. Został wywleczony ze świątyni i zepchnięty z klifu. Druga wersja sugeruje, że mnich był zakochany w księżniczce Ayi, ale konkurent podstępnie zwabił go na skraj skał i cisnął w fale. Duch zamordowanego nigdy nie zaznał spokoju i dlatego powraca na klify pełen furii, powodując silne wiatry i ulewny deszcz. Że też właśnie dziś musiały mu się przypomnieć stare dzieje!
Mroczne historie przyciągają kolejne mroczne historie. Tōjinbō jest znanym miejscem, w którym są popełniane samobójstwa. Według statystyk, około 25 osób rocznie odbiera sobie tu życie skacząc ze skał. Podobno nieszczęśnicy najpierw celebrują ostatni posiłek w którejś z nadmorskich restauracyjek i najczęściej wybierają przepyszne kraby. Podobno. Niestety nie było mi dane skosztować tu czegokolwiek. Tajfun nie budził nadziei na wizyty podróżnych, nikt dziś nie otworzył żadnej knajpki.
Klify są dzikie surowe i przepiękne. Można oglądać je z góry, można ostrożnie stąpać po nich w dół, ku wodzie. Sama, jedyna istota ludzka, na granicy lądu i morza, do woli cieszyłam się czystym widokiem i hukiem fal. Doceniłam więc tę potworną pogodę, zrodzoną ze złości mnicha Tojinbo, która jednak pozwoliła mi na tak intymne spotkanie z naturą i z demonami na jednym z krańców świata.