Człowiek czasem taki marudny jakiś, że chciałby coś innego już niż Tokyo, ale nie za daleko od Tokyo, ale żeby nad wodą i wielkomiejsko, ale nie za bardzo jednak, i może jakoś tak zaskakująco coś trochę, ale też żeby nie przytłaczająco tym samym… No to padło na Yokohamę. Bo to przecież całkiem niezły pomysł, żeby zimowym popołuniem wyskoczyć do Yokohamy! Wręcz doskonały. Tok rozumowania bywa, jak widać, pokrętny, ale najważniejsze, że prowadzi do celu. Słońce powoli i beztrosko zaczęło opadać ku morzu, a my siedzieliśmy już w pociągu do, oddalonej pół godziny drogi od Tokyo, Yokohamy.
Yokohama (横 浜) to stosunkowo młode, lekko ponad 150-letnie, miasto. Rozwinęło się jako duży i nowoczesny port, otwarty dla handlu międzynarodowego. Nic dziwnego, że szybko stało się mekką imigrantów z różnych stron świata. Pierwsi zachodni osadnicy właśnie tu mieli swoje rezydecje, tu też znajduje się jedna z największych chińskich dzielnic świata, gdzie właśnie zmierzaliśmy.
Yokohama Chinatown (横 浜 中華 街, Yokohama Chūkagai) jest nie tylko największym Chinatown w Japonii, ale w całej Azji. Podobno ciągle mieszka tu około 3 tysięcy Chińczyków, chociaż liczba ta nie jest oszałamiająca i dużo mniejsza niż dawniej. Dziś dystrykt zajmują głównie firmy, sklepy i restauracje. Główną atrakcją Chinatown jest właśnie niesamowita i totalnie różnorodna kuchnia chińska. Mówi się, że to najlepsze chińskie jedzenie na świecie! Restauracyjki i kramiki reprezentują najsłynniejsze regiony: Pekin (北京 料理), Szanghaj (上海 料理), Guangdong (広 東 料理) i Syczuan (四川 料理), Tajwan (台湾 料理) i Dim Sum (飲茶). Brzmi świetnie, nic jednak na ten temat nie powiem, nie jestem niestety żadną znawczynią w tym temacie, tym bardziej koneserem. Zepsuta polską okropną chińszczyzną czasów studenckich, powoli, krok po kroku, i z wielką nieśmiałością, dopiero odkrywam jej urok.
Bardziej więc doceniłam sam urok tego miejsca, niesamowite bramy, kolorowe budynki, złote znaki i czerwone lampiony. Nie mogłam oderwać wzroku od tych wszystkich jaskrawości, tysiąca barw i natłoku ozdób, estetyki tak różnej jednak od, bardziej oszczędnej, japońskiej. Musiałam odwiedzić niemal każdy sklepik, a te z amuletami, to już koniecznie. Dzięki temu mamy całą torbę talizmanów na Nowy Chiński Rok!
W sercu dzielnicy nie sposób nie zauważyć wyjątkowo strojnej świątyni Kanteibyo, poświęconej bóstwu pomyślności i wszelkich biznesów. Palimy tu oczywiście kadzidło, bo interesy muszą iść, każdy to wie.
Kiedy zapadł już najprawdziwszy mrok, można było ruszyć dalej, a właściwie zacząć powoli wracać, robiąc przystanek na słynnej nadmorskiej promenadzie. Minato Mirai 21 (み な と み ら い czyli „przystań przyszłości”) to duma Yokohamy.
Oświetlona jest przepysznie i już z oddali prezentujące się zdecydowanie po pańsku. Niegdyś – wielka stocznia, od lat 80-tych, kiedy poddano ją pomysłowej rewitalizacji, to nowe centrum miasta. Ma wspaniałe położenie nad wodą i wiele atrakcji. Są tu spektakularne wieżowce, centra handlowe, hotele, muzea, park, słynny diabelski młyn Cosmo World i Manyo-no-Yu, cichy cel naszej małej wyprawy.
Spacer po Minato Mirai jest wyborny, nowoczesna panorama Yokohamy nie rozczarowuje. Ruszamy raźno w kierunku „młyna”, ale po drodze napotykamy zacumowany Nippon Maru (日本丸), który jest statkiem-muzeum z 1930 roku. Nie mogę przejść obojętnie. Ten dystyngowany śnieżnobiały żaglowiec służył do 1984 roku jako statek szkoleniowy, a potem, jak wszystko na tym okrutnym świecie, został zastąpiony nowszą wersją. Nippon Maru jest przepiękny, starzeje się z wielką godnością. Ma długość 97 metrów, zanurzenie 6,90 metra. Jest czteromasztowcem z 32 żaglami o powierzchni 2397 metrów kwadratowych i dwoma silnikami do funkcji pomocniczych. Obsadzała go załoga złożona z 27 oficerów, 48 marynarzy i 120 stażystów.
Gdzie najlepiej zakończyć dzień? Wiadomo – w onsenie! Yokohama Minatomirai Manyo to nowoczesny „wszystkomający” obiekt. Nic nie szkodzi, że w tym miejscu nie ma naturalnych źródeł termalnych. Woda jest tu transportowana z onsenów Atami i Yugawara sześć razy dziennie. Ciężarówkami – cysternami o pojemności 20 000 litrów! To się nazywa prawdziwy rozmach…
2 thoughts on “Wieczorna Yokohama”
Znalazłam Panią w ” Wysokich Obcasach ” i naczytać i naoglądać się nie mogę ! Japonia fascynuje mnie ogromnie ! Serdecznie pozdrawiam , Marta
Oj- dziękuję za miłe słowa 🙂 – pozdrawiam serdecznie, Dominika