Wiadomo, że Fuji to najwyższa góra Japonii i samotny wulkan. Coś więcej?…
1. Góra Fuji ( 富士山, Fujisan) znajduje się na wyspie Honshiu w Japonii, w pobliżu wybrzeża Pacyfiku, 100 km na południowy zachód od Tokyo, i można ją zobaczyć z miasta w pogodny dzień.
2. Ma wysokość 3766,24 metra.
3. Na szczycie znajduje się krater wulkanu, o szerokości 500 metrów.
4. Jest aktywnym kompozytowym wulkanem, który wybuchł po raz ostatni w 1707 roku. Został sklasyfikowany jako „obarczony niskim ryzykiem” ponownego wybuchu, pomimo niedawnych trzęsień ziemi w pobliżu, które często sygnalizują, że kolejny wybuch jest calkiem bliski.
5. Szczyt wulkanu ma klimat tundry i zazwyczaj jest pokryty śniegiem. Zimą może być tam nawet -21 ° C, a latem temperatura osiąga tylko 7 ° C.
6. Wokół Fuji znajduje się pięć jezior: Kawaguchi, Motosu, Sai, Yamanaka i Shoji.
7. Góra Fuji została sklasyfikowana jako specjalne miejsce piękna ze względu na symetryczność góry i znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
8. Jest to jedna z trzech „Świętych Gór” w Japonii, obok Góry Haku i Góry Tate.
9. Pierwszą osobą, która wspięła się na Fuji, był mnich buddyjski ( w 663 r.)
10. Pierwszą osobą „z zewnątrz”, był sir Rutherford Alcock, brytyjski dyplomata (w 1868 r.)
11. Każdego roku setki tysięcy ludzi wspina się na Fuji, a sezon turystyczny trwa tylko w lipcu i sierpniu.
12. Fujisan to, co prawda, skarb narodowy, ale od 3360 m do góry – to właściwie prywatna ziemia! Właścicielem jest świątynia Fujisan Hongū Sengen Taisha.
Na Fuji wybrałam się w sierpniu. Nigdy mnie tam szczególnie nie ciągnęło, ale uległam wszechogarniającej euforii i presji. Magicznie! Niebywale! Ty nie byłaś?! Musisz! No to poczyniłam stosowne przygotowania i poszłam, a po wlezieniu i zlezieniu dowiedziałam się tego, co przeczuwałam w głębi serca. Kompletnie nie musiałam. Nauczyłam się tam jeszcze kilku „oczywistych” rzeczy, więc pod tym względem zdecydowanie było warto. A zatem, od początku:
1. Nic nie musisz.
Serio. Zwłaszcza w takiej dziedzinie jak wakacje, relaks i przyjemności. Rób tylko to, co naprawdę lubisz, nie to, co innym wydaje się, że lubisz. Albo, co lubiłeś kiedyś. Mnie też to trochę zwiodło, bo odszukałam w pamięci, jak w czasach licealnych i studenckich spędzałam cały wolny czas w górach. Nie miałam limitów, interesowały mnie i Tatry i Alpy i Himalaje. Przypomniałam sobie, jak, niegdyś, niemal wbiegałam, na wyższe o 2 tys. metrów od Fuji, Kilimanjaro. Niegdyś.
Zawsze, kiedy pojawi się wizja jakiejś lekko ekstremalnej formy spędzenia czasu, warto sobie odpowiedzieć – czy faktycznie sprawi mi to frajdę.
2. Jesli możesz się do czegoś przygotować, przygotuj się.
Poczytaj, posprawdzaj, popytaj. Nonszalancja jest tu zupełnie zbędna. Dobre buty trekkingowe, kilka warstw ubrań, latarka czołówka, wygodny plecak i kijki zrobiły swoje. Na plus. Nie widziałam, co prawda, nikogo na szlaku w klapkach i z reklamówką, ale słabiej odziani trzęśli się aż dzwoniły zęby, a brak kijków ewidentnie bardzo spowalniał i osłabiał niektórych przy schodzeniu.
Zawsze, kiedy będę mogła poprawić swój komfort i bezpieczeństwo, zrobię to.
3. Wysłuchaj wszystkich, wsłuchaj się w siebie.
Zwykle krążą dwie opinie o wchodzeniu na Fuji. Pierwsza to stwierdzenia typu: „Ach, to nic specjalnego, przygotuj się po prostu na długi spacer pod górę”. A druga: „Nigdy więcej. Było tak ciężko, że nie mogłem chodzić przez trzy dni, a po drodze potwornie dusiło mnie w płucach i męczyły uporczywe mdłości”. Gdzie jest prawda? Pewnie wszędzie, choć ja nie widziałam tam nikogo, kto by szalał w radosnych podskokach. Zwłaszcza na odcinku, gdzie oprócz nóg trzeba było używać do wspinaczki i rąk.
Zawsze należy skonfrontować opowieści innych z samym sobą. Własną kondycją, doświadczeniem, oczekiwaniami, tym, co sprawia przyjemność.
4. Nie znajdziesz intymności, tam gdzie sława.
Statystyki mówią, że na Fuji codziennie wchodzi 10 tysięcy osób. Wchodzisz więc w tłumie. My szliśmy w czasie tajfunu, który zniechęcił wielu śmiałków, nie jestem więc w stanie wyobrazić sobie jak może być jeszcze ciaśniej! Na wąskich stromych odcinkach, kiedy odpoczywasz, inni idą niemal po tobie, a za moment kiedy nabierzesz sił, sam przetaczasz się nad opatulonymi ciałami. Na każdym etapie możesz zameldować o wszystkim całemu światu. Wi-Fi to przecież podstawa. Na szlaku leżą dziesiątki śmieci, które porzucili wykończeni wędrowcy, albo wyrwał im wiatr. Puste butelki po wodzie, papiery, butle po tlenie, czapki, koszule, peleryny, siatki. Obecność toalet rozpoznasz na długo zanim je zobaczysz i po tym jak je miniesz. Nikt przecież „tego” nie znosi na dół. Magia? Euforia i ekstaza? Nic z tych rzeczy.
Zawsze, kiedy usłyszę, że coś jest „totalne” i że „wszyscy” – dwa razy zastanowię się, czy nie wolę bardziej kameralnych i nieco sekretnych miejsc.
5. Najważniejsza jest droga.
Bądźmy szczerzy. To nie jest jakaś wyjątkowo malownicza wędrówka. Ciśniesz pionowo w górę po kamienistej pustyni, ciągle mając przed oczami diablo odległy szczyt. Masz tylko jeden cel. Zdobyć go. Coś mi to zaczęło przypominać. Moje „poprzednie życie”. Pracę w korpo. Aż zaśmiałam się złowieszczo. Na szczęście miałam doskonałe towarzyszystwo, w mig podchwyciliśmy nowy klimat. Pełen luz. Zero zadań. Zero ambicji. Zero celu. Tu i teraz. Tam czy siam. Co odkryliśmy? Jak fajnie rozmawia się, kiedy nic nie rozprasza. Jak ochoczo można się śmiać z samego siebie i własnych słabości. Że lawowe kamulce bardzo kłują w tyłek. Że liście wysokogórskich roślinek pachną. Że jeziora błyszczą w nocy. Miasteczka nigdy nie zasypiają. Wiatr okrutnie świszcze. Mgła ucieka, kiedy ją gonisz. Chmury podskakują jak piana w wannie, a słońce budzi się nad ich poziomem i wygląda to równie pięknie, niezależnie jak wysoko nad nimi się znajdujemy.
Droga na Fuji i z Fuji była wspaniała. Pełna emocji, trudu i radości. Wzajemnego, bardzo prawdziwego, poznawania. I poznawania samego siebie na nowo.
A sam krater? Jak to krater.
zdjęcia: Dominika Szczechowicz i Sebastian Zieliński
PS
jeśli kochasz drobiazgi z FUJI, i chcesz mieć najprawdziwszy amulet ze Świętej Góry, zapraszam TUTAJ