Można by powiedzieć, że świątynia Zenkoji w Nagano nie różni się niczym od tysięcy innych japońskich świątyń. Uchodzi jednak za jedną z najważniejszych i najbardziej popularnych. I faktycznie jest dość wyjątkowa. Pochodzi z VII wieku i przechowuje pierwszą statuę buddyjską, jaką kiedykolwiek przywieziono do Japonii. Historia Zenkoji zatem jest prawdziwie powiązana z początkami japońskiego buddyzmu. Oryginalny posąg co prawda ukryto, ale jego kopia jest pokazywana publiczności co sześć lat. Następna szansa będzie wiosną 2021 r.
Przy wejściu od razu rzucają się w oczy ogromne swastyki. W Japonii ten znak nazywa się manji i często widnieje jako oznaczenie świątyń, nawet na mapach. Jego znaczenie jest zdecydowanie pozytywne, a interpretacji wiele – od szczęścia, poprzez siłę, po współczucie.
Zenkō-ji (善 光寺) jest sercem Nagano. To dzięki niej i wokół niej rozwinęło się miasto. Nazwę zawdzięcza imieniu fundatora, Yoshimitsu Honda. Zenkō to po prostu inne odczytanie znaków imienia Yoshimitsu. Obecnie świątynia należy do szkół buddyzmu Tendai i Jōdoshū, a zarządza nią dwudziestu pięciu kapłanów z jednej szkoły i czternastu z drugiej. Na początku jednak była to świątynia niezależna, pamiętajmy, że Zenkō-ji powstała wraz z wprowadzeniem buddyzmu do Japonii, zanim jeszcze podzielił się na kilka różnych sekt.
Główna sala świątyni (hondo) została przebudowana w 1707r . Miejscowi uważają zatem, że jest „nowiutka”. Kiedy usłyszałam, że ma tajemne podziemia, okaidan-meguri (お 戒壇 巡 り), wiedziałam, że zrobię wszystko, aby się tam znaleźć. Panuje w nich mrok absolutny. Śmiałkowie, którzy zdecydują się tam zejść, poruszają się w całkowitej ciemności. Dodatkową atrakcją jest poszukiwaniu „klucza do raju”. Podobno klucz jest przymocowany gdzieś do ściany wzdłuż korytarza, blisko miejsca, gdzie skrywany jest sekretny posąg (hibutsu 秘仏). Podobno. Nic nie udało mi się wymacać. Z każdym krokiem słyszałam za to coraz głośniej uderzenia własnego serca, co nie skłaniało do przedłużania poszukiwań. Niemal też czułam na sobie oddech najstarszego Buddy. Emocje nakazały natychmiastowy odwrót. Odcięłam sobie tym samym drogę do szybkiego zbawienia, zamknęłam wejście do Buddyjskiej Czystej Krainy. Trudno. Może następnym razem, albo w innym wyjątkowym miejscu.
Próbuję opanować nadszarpnięte, miotaniem się po piwnicy, nerwy. Niemal rzucam się na posąg Binzuru, legendarnego lekarza, prastarego wyznawcy Buddy. Japończycy uważają, że jeśli poklepie się lub pogładzi miejsce na posągu, które odpowiada słabemu lub choremu na twoim ciele, szybko poczujesz poprawę. Jedną ręką gładzę serce Binzuru, drugą sprawdzam, czy moje już się uspokoiło. Chyba faktycznie działa. Teraz dopiero można spokojnie udać się na spacer po świątynnych włościach.
Z terenu Zenkoji wychodzimy przez tę samą bramę, którą przybyliśmy, Sanmon. Okolica świątyni tętni życiem. Sklepiki z pamiątkami i amuletami. Urocze rezydencje. Knajpki. Domy dla pielgrzymów. Dziś zakwaterowanie przyświątynne, shukubo, jest nadal popularne. Idealne dla tych, którzy chcieliby odwiedzić świątynię o świcie i dokładnie o wschodzie słońca i wziąć udział w porannej praktyce O-asaji. Ta ceremonia odbywa się codziennie. Dokładnie w każdy z 365 dni roku. Trwa około godziny i prowadzona jest w obrządku obu sekt. Każdy pielgrzym otrzyma błogosławieństwa od najwyższego kapłana lub kapłanki.
Zdjęcie O-asaji pochodzi ze strony świątyni. Ja niestety zaspałam na ceremonię. Mieszaliśmy w uroczym, ale nieco oddalonym od Zenkoji ryokanie. Zbyt oddalonym, jak się okazało. Zwłaszcza po wieczornej degustacji wybornej lokalnej sake…